Strony

czwartek, 31 stycznia 2013

Chapter twenty - nine

Mieliście kiedyś takie uczucie ogromnej pustki? Jakby ktoś wyrwał kawałek waszego serca i zabrał go daleko, daleko od was. Nie? Ja też nie. I to jest smutne. Że Harry nie zabrał ze sobą kawałka mojego serca, tylko je całe. Od dwóch dni leżę w łóżku i nie mam siły gdziekolwiek wyjść.
- Lizzie! Za dwadzieścia minut chcę cię widzieć na dole ubraną, idziemy do kościoła! – głos dobiegający z parteru sprowadził mnie na ziemię. Właściwie to od piątku jestem na ziemi. I wcale mi się to nie podoba. Zdecydowanie nie. I absolutnie lepiej było w ramionach Harry’ego. W powietrzu. We śnie…
- Elisabeth! Nie możesz cały czas siedzieć w łóżku i udawać nieobecną, wstawaj – mama weszła do pokoju wnosząc za sobą również podmuch chłodnego powietrza, gdy otwierała drzwi.
- Już wstaję, nie widzisz? – odwróciłam głowę w jej stronę, a ona zamarła z przerażenia. Podbiegła do mnie i złapała moją twarz w swoje dłonie.
- Słońce, nic ci nie jest? Wyglądasz jak śmierć! – wykrzyknęła, a jej oczy jeszcze bardziej się rozszerzyły, choć podejrzewałam, że aż tak już nie można.
- No co ty mamo, dobrana gra słów, najpierw słońce potem śmierć, wyrabiasz się – zakpiłam, choć nie chciałam żeby to tak zabrzmiało.
- Liz, może jedźmy  do lekarza, jesteś strasznie blada… - uniosła rękę, by zaraz potem dotknąć nią mojego policzka. Swoją drogą była jakoś nienaturalnie ciepła. Albo może to mi jest zimno?
- Mamo, nie jestem chora.
- Więc dlaczego siedzisz w łóżku od dwóch dni? – zapytała siadając przy mnie.
- Bo TĘSKNIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘ! – odparłam, a ona tylko blado się uśmiechnęła.
- Tak, skarbie. To jasne, że tęsknisz, ale trzeba żyć dalej, niedługo się zobaczycie – pogładziła mnie po włosach. – No, a teraz się zbieraj, idziemy do kościoła.
- Juuuuuuż… - całą akcję przeciągałam jak najdłużej się dało, uwierzcie, ale nie jest z tym tak łatwo, gdy nad głową stoi twoja mama, co chwila popędzając i grożąc, że nie wyjdzie, dopóki nie wstaniesz. Wyszłam powolnie z łóżka i skierowałam się w stronę szafy. Otworzyłam drzwiczki i stanęłam w nich zastanawiając się, co założyć. Myślałam nad tym jakieś dobre dziesięć minut, aż wreszcie mama nie wytrzymała i poderwała się z miejsca.
- Liz, czy ty wiesz, która jest godzina!? – zapytała, a ja spojrzałam na zegarek, na ścianie. Dziwnie się rozmazywał. Zmrużyłam oczy, przez chwilę mrugałam powiekami, ale i to nic nie dało.
- Wygłupiasz się? – z otępienia wyrwał mnie głos Leslie.
- Nie, próbuję zrobić wiatr – zaśmiałam się, mimo że to było naprawdę dziwne. Tak z dnia na dzień? - Mamo, muszę iść do okulisty, wzrok mi się pogorszył.
- El, proszę . Nie żartuj teraz – cholera jasna, raz mi nie może uwierzyć, co!? Zwłaszcza kiedy mówię prawdę.
- Spoko – rzuciłam i zdenerwowana zaczęłam zdejmować z siebie ciuchy.
- Dziecko, czy ty coś w ogóle jesz!? – krzyknęła moja rodzicielka, ale chcąc pokazać, że jestem na nią wkurzona, nie zaszczyciłam jej nawet jednym spojrzeniem tylko powiedziałam:
- A nie widziałaś, jak wpieprzałam przez te ostatnie dwa dni!?
- Po pierwsze, nie tym tonem. A po drugie… Liz, błagam cię. Wyglądasz jak kościotrup… - załamała ręce i opuściła wzrok. Momentalnie zniknęła cała moja złość i zrobiło mi się jej żal. Dlaczego aż tak zadręczam ją moimi problemami? Powinnam naprawdę wziąć się w garść i nie pokazywać tego, co czuję w środku. Widać, że ranię tym bliskich… Nie zrozumcie mnie źle, nie powinniśmy skrywać naszych prawdziwych emocji, ale… Jasna cholera, nie mam już pojęcia, co z tym zrobić.
- Mamo… Nie martw się, wszystko będzie dobrze, obiecuję, że się poprawię – przytuliłam ją i usłyszałam ciche łkanie. No pięknie, Lizzie. Może chcesz spaprać coś jeszcze?
- Przecież tu nie chodzi o twoje zachowanie, głuptasie… - podniosła głowę i lekko uniosła kąciki swoich ust ku górze. – Wyglądasz na chorą.
- Mamoooo… - znowu… Jestem zdrowa!
- Liz, jeśli chcesz coś zrobić, żebym się lepiej czuła, to idź do lekarza – powiedziała. Super. Brakowało jeszcze tego, żeby własna rodzina mnie szantażowała. Cudownie.
- Czuję się dobrze.
- Ale tak nie wyglądasz.
- Ech…
- To ja dzwonię do doktor Selley – prawie krzyknęła i popędziła w stronę schodów. Pięknie, a przed chwilą była taka smutna. Halo! Przecież ja się jeszcze nie zgodziłam! Czy ktoś tu w ogóle zwraca uwagę na moje zdanie?
Rzuciłam się na łóżko i poczułam na policzku przyjemnie delikatny i chłodny materiał pościeli. No i tak mogłabym zasnąć…
- Liz! Ubieraj się, jedziemy! – cholera… Zastanawiam się czy mnie czasem nie prześladuje jakiś duch w rodzaju tych ze Scooby-Doo, który nie pozwala mi po prostu poleżeć w spokoju. Och, i tym duchem jest moja własna matka.
- Juuuż… - odkrzyknęłam i powlokłam się w stronę drzwi. Czuję, że to będzie długi dzień…


          ***
Kilka godzin później siedziałam na krześle w poczekalni obok gabinetu, z którego przed godziną wyszłam. W sumie było fajnie. Lubię pobieranie krwi i takie inne. To znaczy może niekoniecznie to, że trochę bolało i jakaś durna pielęgniarka musiała wkuwać się cztery razy, bo biedna nie mogła znaleźć żyły. No błagam! Ale poza tym, popatrzyłam sobie, jak moja krew spływa do probówki… Okej, już kończę, bo wiem, że pewnie większość z Was tego nie wytrzyma. W ogóle to jakoś ekspresowo mi robią te wszystkie badania. Dziwne… No ale co się będę spierać, nie ja tu pracuję i nie ja ustalam zasady.
- Skarbie, chcesz może wody? – zapytała mama po raz chyba szósty podchodząc do baniaka i sięgając po nowy kubek.
- Nie, dzięki – uśmiechnęłam się ciepło próbując podtrzymać ją jakoś na duchu. No bo przecież co mi mogło być? Od początku mówiłam, że to tylko tęsknota za Harry’m. „Tylko”…
- Pani Higgins, zapraszam – usłyszałam obok siebie miły głos lekarki. Mama o mało nie upuściła kubka. Jeeju…
Weszłyśmy do gabinetu i siadłyśmy na krzesłach stojących po drugiej stronie białego biurka. Swoją drogą to ładnie tu mają. Żółto zielone ściany, obrazy… A może to tylko po to, żeby uspokoić pacjentów?
- Niech panie posłuchają… Musimy jeszcze wykonać kilka badań, żeby potwierdzić diagnozę, ale… - moja mama nie dała jej dokończyć.
- Co się dzieje z moją córką? – zapytała z przejęciem wpatrując się w panią doktor. Dziwiłam się, że nie wywierciła jej tym wzrokiem oczu.
- No właśnie… Prawdopodobnie Elisabteh cierpi na…

______________________________________________________________________________
No! Dowiemy się w następnym odcinku :D
Dawno Was tak nie męczyłam :D
Przepraszam za tak długą nieobecność! Brak weny dało się u mnie wyczuć na kilometr, więc... ;c
No ale jest, ciężko było, ale jest :)
Kurczaki, dziękuję Wam wszystkim ze te wspaniałe ponad 24 tysiące! Jeju, jesteście tak niesamowici, że aż brak mi słów! Tym bardziej mi głupio, że Wy tu tak wchodziliście, a ja nic nie pisałam... 
Dobra, dosyć użalania się nad sobą! :)
Mam dla Was chyba dobrą nowinę :)
ZAŁOŻYŁAM TWITTERA! :D
Po tym, jak Jay McGuiness odpisał mojej przyjaciółce to uznałam, że cholera marzenia się spełniają i trzeba zacząć do nich dążyć! :)
Więc, jak macie jakąś sprawę, czy coś, te jakieś follow back i tym podobne (;p) to wbijać, bo ja dopiero się rozkręcam w tym wielkim świecie :)
Anniie_Poland

Pozdrawiam misie :*