Strony

niedziela, 24 listopada 2013

Chapter thirty-one - surprise!

Witam kochani! :)
Myślałam, myślałam, myślałam nad tym, co napisała Kate Styles pod epilogiem. A napisała, że mnóstwo rzeczy pozostawiłam nierozwiązanych, niedokończonych, niedopowiedzianych. Więc postanowiłam to zmienić :)
Myślałam, że będzie trudno, ale dziś siadłam i tadam - napisałam! Zajęło trochę czasu, ale mam nadzieję, że było warto. Wybaczcie błędy, bo już nie sprawdzałam. Mam nadzieję, że to Was usatysfakcjonuje :)
Zapraszam do lektury :)
Wasza Ż. <3

Zza drzwi dobiegały melodyjne dźwięki śmiechu dwójki dzieci, ale to nie było wszystko. Słychać było również ciche szuranie, jakby coś sunęło po szynach. Co oni, przepraszam, robią? Oglądają horrory przy dzieciach? Jakaś „Piła” czy inne tego typu cholerstwa, których zawsze się bałam, aż do dzisiaj, bo co? Niby na dwudziestosiedmioletnią kobietę nie czyhają pod łóżkiem potwory? Otóż oświecę was. Czyhają. Dlatego zawsze zawijam kołdrę pod nogi. Żeby nie mogły mnie za nie wyciągnąć. Ale rano moje stopy są odkryte. I to jest niezbity dowód na to, że w nocy próbowały mnie dorwać.
Harry zapukał do mieszkania i po chwili słyszeliśmy głośny tupot. Shelley. Bo przecież po co nasza sześcioletnia córka miałaby zachowywać się cicho, kiedy piętro niżej mieszka para staruszków?
- Mamaaaa! Tataaa!
Ciekawe po kim ona umie się tak drzeć. Nie patrzcie na mnie, w końcu to jej ojciec jest piosenkarzem.
- Cześć kochanie! – Harry porwał ją w ramiona, na co ona odpowiedziała cichym chichotem. No dobrze, może i jest nieznośna, ale przy tym słodka.
- Cała ty – dodał Harry, jakby czytając w moich myślach.
- Och, zgadzam się, skarbie. Słodka jest po mamusi, ale nieznośna jak tatuś – uśmiechnęłam się i wyminęłam go w drzwiach zanim zdążył coś powiedzieć.
- Mamoo, co to znaczy „nieznośna”? – zapytała Shelley. Ups…
- Ekhm… Dowiesz się w swoim czasie… - odpowiedziałam po namyśle, na co w odpowiedzi zyskałam śmiech Harry’ego. Serio? Nawet własny mąż się ze mnie śmieje?
Weszłam do salonu… I przeraziłam się. I nie dlatego, że siedział tam na rowerku dziwny facet w masce (nie siedział, całe szczęście). O nie. Przeraziłam się dlatego, że  na kanapie spał Zayn przykryty… Leą? Taak, to była Lea.
Ale to jeszcze nie koniec. Po całym pokoju porozrzucane były kawałki kartonu, a na samym środku siedział Niall i usiłował coś zawzięcie… Hmm… skleić? Skręcić? Nie mam pojęcia, ale był tym tak zajęty, że nawet nie zauważył naszego przybycia.
Och, a na dokładkę, czymś co wydawało taki dziwny dźwięk, który usłyszeliśmy na początku był… Pociąg. A konkretnie zabawka, którą blondyn widocznie próbował naprawić. Boże, nie ma nas tydzień i co tu się dzieje? Wiedziałam, że to nie będzie dobry pomysł…
- Umm… Niall?  - Harry patrzył na przyjaciela z politowaniem. Prawdę mówiąc ja chyba miałam podobny wyraz twarzy. No bo, dajcie spokój. Dwadzieścia osiem lat? Och, błagam!
- Niall – powtórzył mój mąż, tym razem głośniej.
- Ciszej Shelley, bo wujek śpi – odpowiedział Horan. Spojrzałam na Harry’ego. Jego głos przypomina głos sześcioletniej dziewczynki? Zaczęłam się głośno śmiać.
- Co do… - dopiero teraz Niall nas zauważył. Podskoczył jak oparzony i zaczął gorączkowo zbierać wszystkie śmieci z podłogi mamrocząc jakieś niezrozumiałe (przy czym na pewno niecenzuralne) słowa. Wyglądał komicznie.
- Ej… - zaczepiłam go. – Ej! Słońce, stoimy tu już jakieś dwie minuty. Uwierz, że ciężko byłoby nie zauważyć tego bajzlu, więc twoje sprzątanie w niczym nie pomoże.
Niall spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i po chwili zastanowienia powiedział:
- No tak… To może… hmm… napijecie się czegoś?
- Wreszcie gadasz do rzeczy – zaśmiał się Harry i po chwili przywitali się tymi tajemnymi gestami, które są znane tylko im…

- Jak wam się podoba kolejka? – zapytał z podekscytowaniem Niall.
- Masz na myśli to co stoi w salonie i co próbujesz nieudolnie naprawić? – roześmiał się Harry.
- Nie, mam na myśli cudowny prezent dla mojego cudownego, przyszłego chrześniaka Max’a – odparł z dumą blondyn. Och, czyli Liam i Danielle zdecydowali się już na imię! W zasadzie to rychło w czas, skoro ich synek ma już dwa miesiące i cały ten czas był nazywany „marchewką”. Nie pytajcie dlaczego. Ugh, cudowny wujek Tommo…
- Jest świetna, mały będzie zachwycony! – usiłowałam powstrzymać uśmiech wpełzający na moje usta. – Za ponad pół roku, na pewno.
Horan pokazał mi język (odwdzięczyłam się) i chwycił w milczeniu za czajnik.
- W ogóle dlaczego Lea jest tutaj, a nie w domu z Perrie? – zwróciłam się do mulata oblizując łyżeczkę po kawie. Cokolwiek można było zarzucić Niall’owi, ale nie to, że nie umie jej parzyć. A uwierzcie, był w tym mistrzem.
- Och, wiesz… Pers nazbierało się kilka rzeczy, które musiała załatwić przed wyjazdem do Californii…– odpowiedział Zayn, z wdzięcznością przyjmując napój od swojego chłopaka. - … więc przywiozła małą tutaj, żeby mogła się w spokoju z nimi uporać.
- Czyli jednak? – Harry popatrzył na przyjaciela i widać było, że mu współczuje. W końcu nie raz mówił mi o tym, że nie wyobraża sobie życia beze mnie i Shell u boku. – Zdecydowała się na przeprowadzkę?
- Tak. Uznała, że to najlepsze wyjście dla niej i Lei… Zresztą sami wiecie, że cały ich zespół ma teraz więcej roboty w Stanach niż tu… - mulat miał zmęczony wzrok. Dla niego to na pewno nie było najbardziej korzystne rozwiązanie.
- Poradzisz sobie, stary – mój mąż próbował dodać mu otuchy, lecz sam najwyraźniej wiedział, że to nie będzie takie łatwe.
- Obaj sobie poradzicie – uśmiechnęłam się do siedzących przede mną chłopaków. Proszę… Byli najcudowniejszą parą jaką znałam! Okej, może jedyną taką parą, ale zawsze. – Kochacie się, czego może brakować?
- Mojej córki, Liz. Mojej córki… - Zayn miał w oczach ból, którego nie dało się opisać.
- Ej, kochanie… Damy radę – Niall przytulił się do niego i delikatnie pocałował w policzek, co odrobinę złagodziło smutek jego chłopaka.
- Tak… Co innego mamy robić? – Zay lekko uniósł kąciki ust. – Perrie powiedziała, że będą mógł zabierać Leę do siebie tak często, jak tylko pozwoli jej na to szkoła.
- Widzisz? Nie jest tak źle – Harry uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.

Po godzinie oglądania dość dziwnego przedstawienia w wykonaniu Lei i Shelley brzuchy bolały nas od śmiechu. No bo, poważnie. Niecodziennie widzi się swoją córkę przebraną w strój lemura (serio…) śpiewającą o tym, że bardzo chce jej się siusiu (radosna twórczość Horana).
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi i wpadł przez nie Louis (tak, znowu on…), Payne i jego piękna żona. Kolejne pół godziny spędziliśmy na witaniu się, ściskaniu i opowieściach o naszych wakacjach w Hiszpanii.
- A gdzie posialiście Max’a? – zapytałam Danielle, gdy już się uspokoiliśmy (względnie).
- Już wiesz… – rozpromieniła się. – Został u rodziców Liam’a, na pewno cała nasza głośna grupa nie byłaby dla niego zdrowa – zaśmiała się, ale ja zamilkłam, bo przypomniała mi o czymś ważnym.  Chyba wypadałoby powiadomić wreszcie Harry’ego…
- Skarbie – zwróciłam się do niego. – Umm… Zapomniałam ci powiedzieć, ale moi rodzice do nas dziś przyjeżdżają…
- Uuuu, stary! – zagwizdał Louis. – Czyli nie wyskoczymy dzisiaj na mecz, jak przykro… - dodał, jak zwykle zadowolony ze swojej beztroski. Bo tak, Tommo jako jedyny z nas nie miał dzieci. Ale może to i lepiej, boję się pomyśleć jak nazwałby swoje.  A z pewnością byłoby to imię gorsze niż „marchewka”…
Harry lekko skrzywiony, (bo widocznie bardzo się napalił na to wyjście) podszedł do mnie i powiedział:
- Eliz, możemy pogadać? – spojrzał na mnie nie z prośbą, a… z rozkazem? Normalnie bym się na niego za to obraziła, ale, że nie wiedziałam, jak może zareagować na nowości, które miałam mu przekazać, wolałam się nie odzywać i wyszłam z nim do sypialni chłopców.
Harry usiadł na łóżku spoglądając na mnie pytającym wzrokiem.
- Co się dzieje? Przecież to my mieliśmy do niech przyjechać i to za miesiąc.
Wyglądał na zniecierpliwionego. Och, cudownie.
- Nic, p-pewnie po prostu się stęsknili – wyjąkałam przytłoczona jego spojrzeniem.
- Nie żartuj, Liz – odparł zmęczonym tonem. – Naprawdę nie mam zamiaru się teraz kłócić. Powiesz mi, czy nie?
Boże, od kiedy to stałeś się taki wymagający, Styles?
- Oni też nie wiedzą po co tu lecą – wymamrotałam.
- To znaczy? – naciskał. Jednak usłyszał? – Powiedz mi co się do cholery dzieje!?
- Będziesz miał drugie dziecko, to się dzieje! – wykrzyknęłam i opadłam na łóżko obok niego starając się unikać kontaktu wzrokowego. Powiedziałam to! Hurra. Ciekawe, czemu nie czuję żadnej ulgi…
- C-co? – przez dłuższą chwilę to było najambitniejsze, co Harry potrafił wymówić. – Jesteś pewna?
- Mam ci pokazać wyniki badań!? – wystrzeliłam. Ugh… Spokojnie, nie denerwuj się…
- Zrobiłaś już nawet badania i nic mi nie powiedziałaś? – zapytał niedowierzając.
Wreszcie odważyłam się na niego spojrzeć, lecz zanim zdążyłam wydać jakikolwiek dźwięk, on wyprzedził mnie kolejnym pytaniem:
- Co z cukrzycą?
Wiedziałam. Wiedziałam, że o to zapyta. Jak mogłam być taka naiwna i łudzić się, że nie poruszy tego tematu? Zresztą jak zwykle, kiedy rozpoczynała się jakakolwiek rozmowa o kolejnym dziecku…
- Jak to co? Chyba żyję, prawda? – zakpiłam.
- Tak. W wyniku cudu, Lizzie. Przy porodzie o mało nie zginęłaś – Harry klęknął przede mną i mówił dalej. – Nie przeżyję tego po raz drugi, rozumiesz? Ty możesz tego nie przeżyć. Przecież wystarcza nam Shelley, na Boga! – wzniósł oczy do nieba i bezradnie opuścił ręce.
- Co zatem proponujesz? – zapytałam ze sztuczną słodyczą w głosie.
- Nie wiem, Liz… Naprawdę nie wiem… Ale stało się, prawda? – wydał z siebie coś jakby zduszony śmiech. – Możesz mi obiecać, że nie… - zatrzymał się na chwilę zanim dokończył. - … że nie umrzesz?
- Przecież wiesz… - wyszeptałam.
- Wiem… - odpowiedział mocno tuląc mnie do swojego torsu.

*7 miesięcy później*
- Mocniej, pani Styles! Jeszcze trochę i panią stąd wypuścimy! – głos lekarza doprowadzał mnie do szału. To chyba ja rodzę, nie on, więc mógłby się łaskawie zamkn… Auuuaaa!!!
- Kochanie, dasz radę, już prawie koniec – Harry mocno ściskał moją dłoń i bał się chyba bardziej niż ja. Kocham go, ale w tej chwili nienawidzę.
- Zamknij się, bo w tej sali jest za dużo ostrych metalowych przedmiotów – odpysknęłam, na co on zaczął się śmiać. Powaga. Śmiać się. Niby ja jestem śmieszna?
- Elisabeth, jeszcze raz i dam ci spokój, weź się w garść, dziewczyno – krzyknęła do mnie dr. Hyde. Serio? Jeden raz? Boże, ostatni raz!
Starałam się. Naprawdę mocno się starałam. I w końcu to usłyszałam. Ten upragniony dźwięk, który przez najbliższe miesiące będzie spędzał mi sen z powiek. Płacz dziecka. Naszego dziecka.
- Pięknego macie synka –powiedziała lekarka. Och, synek… To… to dobrze…
Harry, który przed momentem gdzieś zniknął, teraz znów się pojawił z szerokim uśmiechem na ustach i małym zawiniątkiem na rękach. Po chwili ujrzałam tę piękną buzię, która teraz krzyczała, ale nie miałam siły nawet wziąć mojego syna na ręce.
- Jak chcesz go nazwać? – zapytałam słabo.
- Na razie może być nawet marchewka – zaśmiał się mój mąż. – Teraz liczy się to, że tu jesteście.
Spojrzałam na nich z miłością.
Nagle przez wielkie drzwi wbiegła nasza córka cały czas krzycząc:
- Już jest!? Już jest? Mamusiu, mam już brata!
Uśmiechnęłam się lekko i powiedziałam:

- Tak, kochanie.  A ja mam najcudowniejszą rodzinę na świecie…

środa, 12 czerwca 2013

Epilogue i kilka słów :)

No cóż, moi kochani... Tak wyszło, że chyba mój czas tutaj się skończył :)
Zanim przeczytacie epilog, chciałam powiedzieć kilka słów...
Dziękuję Wam z całego mojego serducha, że jesteście ze mną aż do teraz. Ten blog... To była przewspaniała przygoda mojego życia, której nigdy nie zapomnę i będę o nim opowiadać moim dzieciom. (Jak skończą 18 lat, naturalnie ;p) Dziękuję za wszystkie motywujące komentarze, których do tej pory przybyło już 340. Za tyle Waszych odwiedzin tutaj, to jest 34 458! Wow! Przede wszystkim dziękuję za Wasz czas spędzony tu i za Wasze emocje, serducha, który włożyliście w moje opowiadanie! Uwielbiam Was, wiecie o tym? :)
Ten epilog w całości został napisany przez Kaję M.! :) Której również z całego serducha za to dziękuję! :)
Mój był jedynie pomysł, jej realizacja, która mam nadzieję przypadnie Wam do gustu :) (Mi jak najbardziej! :D)
Proszę każdego, o pozostawienie dziś jakiejś pamiątki tu po sobie. Będzie mi niezmiernie miło :)
PS. Jeśli chcecie wiedzieć, co się ze mną dalej dzieje: na She changed her heart będę dalej, postaram się niedługo coś dodać. I mój nowy projekt wakacyjny, odsłaniam przed Wami wielką tajemnicę: Postaram się przetłumaczyć na polski książkę i najprawdopodobniej będą to "Dziewczyny z Hex Hall" część III :)
Trzymajcie kciuki :)

I łapcie epilog! ;p


            Szłam chodnikiem gdzieś pośrodku labiryntu stworzonego z ulic szarego Londynu. Pogoda była beznadziejna – jak zwykle zresztą, ale zbytnio mnie to nie martwiło, bo i tak kochałam to miasto bardziej, niż jakiekolwiek inne. W końcu to mój dom. Chłodny wiatr miotał moimi włosami na wszystkie możliwe strony przysłaniając mi tym samym widoczność o jakieś osiemdziesiąt procent. Na całe szczęście nie padało, jednak ciemne chmury wisiały jakoś tak przeraźliwie nisko. Nagle coś zaczęło wibrować w prawej kieszeni moich spodni. Telefon. Od...O! Od Harrego! Na sam dźwięk jego imienia wypowiedzianego w moich myślach uśmiech automatycznie pojawił się na mojej twarzy.
            – Cześć kochanie – usłyszałam jego ciepły głos zaraz, po tym jak wcisnęłam zieloną słuchawkę.
           – Czeeeeeeeeść! Co się stało, że dzwonisz o tej porze? – zdziwiłam się, bo przecież teraz powinien być na pr...
            – Próba wcześniej się skończyła, więc postanowiłem, że wsiądę w samochód i porwę cię gdzieś – jego uradowany i zarazem jakiś dziwnie podniecony ton mógł oznaczać tylko jedno: ten chłopak coś planuje, coś tak niedorzecznie szalonego, że aż niesamowitego. – Um... Lizzie? Jesteś tam?
            – T-tak! Zamyśliłam się – wytłumaczyłam nieco podniesionym tonem.
            – Dobra to nie myśl już, tylko przejdź na drugą stronę ulicy i wsiadaj do auta – powiedział szybko, po czym w słuchawce telefonu rozbrzmiał ten charakterystyczny dźwięk sygnalizujący zakończone połączenie.
            Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Jego ciemnoszare Audi R8 z tą żarówiastą, żółtą rejestracją naprawdę stało po drugiej stronie ulicy, którą właśnie przechodziłam. Rozejrzałam się najpierw w prawo, potem w lewo i widząc, że nic nie jedzie od razu przebiegłam przez jezdnię i wsiadłam do jego auta.
            – Jak...mnie...znalazłeś wariacie? – spytałam gdzieś pomiędzy naszymi zachłannymi pocałunkami, a namiętnym przytulaniem. No co? Nie wiedzieliśmy się już przecież...jakieś trzy godziny!
            – Ma się swoje sposoby – wyszczerzył się dumnie, po czym dodał: – ale dość już tego gadania, bo spóźnimy się na samolot.
            – Co? Ale jaki samolot? – zdziwiłam się. Jednak Harry najwyraźniej chciał mnie trochę pomęczyć i zamiast odpowiedzieć, odpalił samochód i wyrwał do przodu jak szalony.
            – Wolniej trochę! Pozabijasz nas! – wydarłam się widząc, jak wskaźnik pokazujący prędkość niebezpiecznie wzrasta.
            – Spokojnie, wiem co robię – odpowiedział niezwykle pewny siebie Harry.
            Wtedy też momentalnie zahamował, skręcił kołami i dodał gazu, w efekcie czego gwałtownie skręciliśmy w lewo, jak najwyraźniej planował i gdy tylko znaleźliśmy się na właściwej drodze lekko przyhamował, żeby doprowadzić auto do jazdy prosto. Niestety gdy tylko to zrobił, ponownie zaczął przyspieszać i gdybym nie zapięła pasów bezpieczeństwa, to pewnie już dawno wyleciałabym przez którąś z szyb!
            – Zgłupiałeś?! – krzyczałam. – Zaraz tu zginiemy!
            Chłopak zamiast mnie posłuchać i zwolnić, bez żadnego kierunkowskazu zjechał na prawy pas i zaczął wyprzedzać czerwone auto jadące przed nami nie zważając nawet na to, że z naprzeciwka pędzi na nas jakiś bus!
            – Na czołówkę?! Pojebało cię?!
            Nadal nie reagował. Dodał gazu i dosłownie cudem zdołał wyprzedzić czerwone auto nie wpakowując nas pot tego busa. Myślałam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Powaga. Przed oczami zaczęła rysować mi się śmierć, która bezczelnie śmiała się z mojego strachu! I wtedy... wtedy on zaczął zwalniać. Skręcił w prawo na jakiś parking. Zatrzymał wóz, po czym od razu mnie przytulił i całując w czoło szepnął:
            – Uspokój się głuptasie. Przecież nie wyprzedzałbym, gdybym nie był pewny, że zdążę. Nigdy nie narażę życia osoby, którą tak bardzo kocham.
            – Ale i tak się bałam – odpowiedziałam tonem obrażonego malucha, na co ten od razu posłał mi uroczy uśmiech.
            – W takim razie już więcej nie będę tak robił, dobrze?
            – Mhm – pokiwałam nieznacznie głową.
            – Dobra mała, wysiadaj. Musimy coś załatwić przed wylotem – oznajmił i dosłownie w trzy sekundy później zniknął z samochodu. Oczywiście ja wysiadłam z niego zaraz za Harrym, jednak widząc, że ten zmierza w stronę banku, jeszcze bardziej się zdziwiłam.
            – Umm...kochanie – zaczęłam dość nieśmiało doganiając go – a co my tu robimy?
            – Muszę wypłacić pieniądze, a potem już od razu na lotnisko.
            – A powiesz mi chociaż dokąd lecimy? Prooooooooooooo[...]ooooooooooszę – męczyłam w kółko niczym zdarta płyta aż do samego wejścia do banku.
            – Oj no dobra już dobra, powiem – odparł w końcu.
            – Łiiiii – zaklaskałam w dłonie i zaczęłam podskakiwać, jak jakiś maluszek.
            – Lecimy tam, gdzie wszystko się zaczęło. – Chciał być tajemniczy, jednak po jego świecących się oczach od razu wiedziałam, o jakie miejsce mu chodzi.
            – Nie mów, że lecimy do Hiszpanii! – niemalże pisnęłam.
            – Yhym – pokiwał twierdząco głową, na co ja od razu rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam całować.



                                                                          * * *


            – Następny proszę! – Z okienka, nad którym widniał napis „Kasa 3 – wpłaty i wypłaty” rozległ się donośny, ale bardzo sympatyczny głos około czterdziestopięcioletniej kobiety. Blondynki z ciasno związanymi włosami ubranej w granatową marynarkę, spod której wystawała nieskazitelnie biała koszula idealnie zlewająca się z jej zębami.
            Całe pomieszczenie było niezwykle ekskluzywne. Minimalistyczny wystrój dosłownie raził w oczy idealnością wykończenia wszystkich blatów, stolików, krzeseł i filarów. Ściany pokryte były dużymi, białymi płytkami z srebrnym poblaskiem, które doskonale kontrastowały z ciemnoszarą, prawie czarną podłogą i filarami tego samego koloru. Gigantyczne okna znajdujące się naprzeciwko kas liczyły jakieś sześć metrów wysokości. Wszystkie meble utrzymane były w tej samej kolorystyce, co ściany i podłoga. Tylko gdzieniegdzie można było dostrzec inny akcent kolorystyczny, a wszystko za sprawą soczyście zielonych juk posadzonych w sporawych donicach z jakiegoś białego kamienia.
            Siedziałam na jednym z niezwykle wygodnych krzeseł poustawianych przy ścianie jakieś dziesięć metrów od kolejki do „Kasy 3...”, w której stał mój chłopak. Sama nie miałam na to siły, gdyż po mojej wcześniejszej przechadzce strasznie bolały mnie nogi. Na szczęście ostatnia osoba przed Harrym, którą był jakiś dziwaczny mężczyzna, właśnie podeszła do okienka. Dlaczego dziwaczny? A no dlatego, że cały ubrany był na czarno. Centralnie calutki! Nawet na głowie miał czarną czapkę, która ledwo co odsłaniała jego brwi, a do tego płaszcz z postawionym do góry kołnierzem, przez który na dobrą sprawę widać było mu tylko górną połowę nosa i oczy, no i jeszcze czarne spodnie i buty...
            Nagle zobaczyłam coś dziwnego. Ten „czarny mężczyzna” pochylił się i wsadzając prawą rękę pod płaszcz zaczął mówić coś do siedzącej w okienku blondynki, która wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Wtedy ten facet zaczął powoli wysuwać dłoń spod płaszcza, a kiedy w końcu to zrobił zobaczyłam w niej pistolet. Pistolet! Zaraz po tym kilku innych mężczyzn rozproszonych po innych częściach banku postąpiło podobnie.
            – Niech nikt nie rusza się z miejsc! – krzyknął jeden z nich. – To jest napad! I jeśli ktokolwiek choćby drgnie, to od razu oberwie kulkę w łeb!
            Moje serce w tamtej chwili dosłownie stanęło. Zatrzymało się na kilkanaście przeraźliwie długich sekund, podczas których swoim wzrokiem szukałam oczu Harrego ukrytych gdzieś pośród tłumu przerażonych ludzi. Jest! Udało się! Mam! Mam jego oczy! Moje serce znowu zaczęło bić, a chyba raczej powinnam powiedzieć: walić. Waliło tak przeraźliwie szybko i mocno, jak chyba jeszcze nigdy. Nie wiedziałam, co robić. Chociaż nie. Wiedziałam – nie ruszać się. Miałam stać w miejscu i modlić się, żebyśmy zdołali wyjść z tego cało.
            Potem sprawy zaczęły dziać się strasznie szybko. Zbyt szybko. Mężczyzna przy okienku bacznie obserwował, jak blondynka wsadza pieniądze do czarnego worka, który jej wręczył, a pozostali krążyli dookoła i pilnowali, czy aby nikt nie odważył się zakłócić przebiegu ich planu. Niestety znalazł się ktoś taki. Starszy mężczyzna stojący w kolejce za Harrym nagle upadł na ziemię i zaczął się trząść, jakby dostał padaczki. Styles bez namysłu podbiegł do niego chcąc jakoś pomóc i wtedy...i wtedy to się stało. H u k. Makabrycznie głośny huk ogarnął całe to wielgachne pomieszczenie. Harry osunął się na ziemię w przeciągu sekundy. Kałuża ciemno-bordowego płynu pod nim z każdą kolejną chwilą była coraz większa. Nie myślałam. W ogóle nie myślałam nad tym, co robię. Od razu zaczęłam biec w jego stronę. Nie zważałam na lejące się z moich łzy ani na to, nie byłam w stanie nic przez nie zobaczyć. Nie przerażały mnie nawet groźby ze strony tych facetów. Po prostu biegłam. Gnałam w stronę Harrego jak szalona.
            – Nie! To nie może być prawda! Nie on! Nie teraz! Nie on! – wrzeszczałam najgłośniej, jak tylko mogłam, jednak chłopak nawet nie drgnął. Nie oddychał. On...on nie żył...


           
Lizzie, Lizzie, Elizabeth, Liz obudź się! usłyszałam, jak ktoś krzyczy mi nad prawym uchem potrząsając przy tym moim przemarzniętym ciałem.
            Otwierając oczy znowu zaczęłam płakać. Tym razem ze szczęścia. Był tu. Przy mnie. Był. On. Mój Harry. Mój mąż Harry. Był. Ż y ł.
            Znowu miałaś ten sen? spytał łagodnych tonem mocno przytulając mnie do swojego ciepłego ciała.
            Mhm – pokiwałam nieznacznie głową, po czym jeszcze mocniej przylgnęłam do niego.
            Nie bój się. Jestem tu – szepnął cicho całując mnie i kołysząc, żebym mogła się uspokoić. Uwielbiałam, gdy to robił. Czułam się wtedy tak bezpiecznie. Miałam wrażenie, ze jego ramiona są tarczą, która jest w stanie odgonić ode mnie wszystkie koszmary i niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą ten świat.
            Pamiętasz, że cię kocham prawda? spytałam z uśmiechem ocierając poliki z ostatnich łez.
            Przypominasz mi o tym już od jakichś dwudziestu dwóch lat kochanie, a ja od dwudziestu dwóch lat odpowiadam ci, że tak i że ja kocham cię bardziej – odparł łagodnie składając delikatny pocałunek na moich spierzchniętych wargach.
            Wtem w całej naszej niebiesko-białej sypialni, która obecnie zamaskowana była gdzieś pod wszechobecną szarością nocy, rozległo się niezbyt głośne pukanie do drzwi, które otworzyły się już po chwili. Za nimi stała oczywiście Shelley – nasza córeczka.
            Maaaamo, taaato, nie mogę spać – wyszeptała płaczliwym tonem.
            No to wskakuj do nas – uśmiechnął się Harry wskazując miejsce na swoich kolanach.
            Mała natychmiast podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję, a ten okrył jej małe nóżki kołdrą.
            A czemu nie możesz spać skarbie? spytałam zatroskanym tonem głaszcząc jej brązowe loczki.
            Miałam zły sen.
            Czysta mamusia – zaśmiał się Harry.
            Poopowiadasz mi coś? Shelley zwróciła się do mnie robiąc maślane oczka, dokładnie takie same, jakie ja robiłam dawniej, kiedy prosiłam o coś moich rodziców. Ani ja, ani Harry nie mieliśmy żadnych wątpliwości, po kim to odziedziczyła.
            A nie powinnaś się trochę przespać?
            Nie – odparła stanowczo.
            Ehhh – westchnęłam ciężko – a o czym chciałabyś posłuchać?
            O tym jak się poznaliście! - odpowiedziała od razu swoim radosnym, dziecięcym głosikiem.
            Znowu? - zachichotał Harry. Nie masz już dość tej historii?
            Nie – powtórzyła równie stanowczo, co przed chwilą.
            A więc – zaczęłam z uśmiechem na twarzy i spoglądając na Harrego nadal nie mogłam uwierzyć, że cała ta opowieść naprawdę była prawdziwa. Wszystko zaczęło się w piątek trzynastego. Wtedy myślałam, że to najbardziej pechowy dzień, jaki kiedykolwiek przeżyłam, ale teraz uważam go za jeden z najszczęśliwszych w moim życiu...


                                                                        * * *


Usnęła – oznajmiłam półszeptem wskazując wzrokiem na tego malutkiego aniołka leżącego pomiędzy nami.
– Śmiesznie wygląda, kiedy tak się ślini – zachichotał.
Harry! Nie nabijaj się z własnej córki!  zganiłam go sama nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Mała naprawdę wyglądała komicznie. Słodko, ale jednak komicznie.
A tak swoją drogą – zaczął po chwili – to chyba teraz nie żałujesz, że wtedy na basenie zmusiłem cię do robienia mi oddychania usta-usta, nie?
Nie – uśmiechnęłam się. Nie żałuję, ale nadal nie mam bladego pojęcia, co chciałeś tym osiągnąć.
 Make you feel my love, darling – szepnął, po czym wstał z łóżka, wziął mnie na ręce i z tą swoją pożądliwą iskierką w oku powiedział: idziemy spędzić resztę nocy w pokoju gościnnym.

sobota, 16 marca 2013

Chapter thirty



- Prawdopodobnie Elisabeth cierpi na cukrzycę – powiedziała wreszcie doktor Higgins. Cukrzyca… Taaak, coś tam słyszałam, ale o co w ogóle chodzi? Lekarka chyba zauważyła moją zdezorientowaną minę, więc od razu dodała:
- Zaburzone jest u ciebie działanie i wydzielanie insuliny. To cukrzyca typu 1 – ona mówiła i mówiła, a ja i tak rozumiałam tylko bla bla bla. W końcu zwróciła się do mojej mamy, która chyba była wstrząśnięta, sądząc po jej szeroko otwartych ustach. - Lizzie będzie musiała nosić strzykawkę zawsze przy sobie. Ewentualnie, co według mnie jest najlepszym wyjściem, ale też droższym – zakup pompy insulinowej.
Leslie już się otrząsnęła i pokiwała głową na znak, że rozumie. Dziwne, bo ja nie. One jeszcze rozmawiały, ale ja przeprosiłam grzecznie i wyszłam na korytarz. Wyciągnęłam z kieszeni telefon, na którym ujrzałam:
- 21 nieodebranych połączeń od Harry’ego;
- 5 od Zayn’a
- 2 od Niall’a i po jednym od Liam’a i Lou.
Martwili się o mnie… Postanowiłam szybko zadzwonić do mojego chłopaka, ale jak na złość cyfry na ekranie rozmazywały mi się przed oczami,  jakbym była po całonocnej imprezie. Gdy wreszcie udało mi się wybrać numer, nie musiałam czekać więcej niż dwóch sygnałów. Po chwili usłyszałam zatroskany głos Harry’ego.
- Cześć, kochanie! Tak się za tobą stęskniłem! Czemu nie odbierałaś? Jak minęła podróż? Co u ciebie? Mam nadzieję, że brakuje ci mnie chociaż trochę? - zasypał mnie gradem pytań. Cicho się zaśmiałam. – Za dużo naraz, nie? – nawet teraz czułam, że się uśmiecha. Ten to dopiero potrafi poprawić humor…
- No… Wszystko w porządku… Brakuje mi cię nawet bardziej niż myślisz, ale na razie to tajemnica, więc nikomu nie mów, okej? – ciche mruknięcie z drugiej strony aparatu. – Jestem u lekarza… - zanim zdążyłam dopowiedzieć cokolwiek, Harry wpadł mi w słowo niemal krzycząc:
- Co ci się stało!? Wiedziałem, że nie powinienem cię zostawiać… - w tle usłyszałam jakieś „Kto to!? Liz!? Oddaj mi telefon! Muszę z nią pogadać!”. Zapewne Zayn. Potem słowo, którego nie powinnam przytaczać z ust Styles’a i jego „Spadaj debilu, bo powiem Niall’owi!” Tak, to na pewno był Malik.
- Ekhm… - odchrząknęłam, chcąc przywrócić mojego chłopaka znów do rozmowy.
- Liz! Mów, co się stało!? – Harry znów wykrzyknął, aż musiałam odsunąć słuchawkę od ucha.
- Opowiem wam, jak się zdzwonimy na Skype. Żadnego ”ale”! – uprzedziłam jego próby zaprzeczenia. – Bardzo cię kocham i nienawidzę nie móc cię widzieć – z każdym kolejnym słowem mój głos załamywał się co raz bardziej.
- Też cię kocham… - odparł Harry z rezygnacją. – Zadzwoń, jak tylko będziesz w domu. Tęsknię… - nie dałam mu dokończyć i rozłączyłam połączenie. Po prostu bałam się, że jeszcze sekunda i rozpłaczę się jak dziecko. A muszę być silna, prawda?
Przez jakieś piętnaście minut chodziłam w tę i we w tę po korytarzu, nie mogąc się doczekać wyjścia z tego miejsca. Napawało mnie czymś takim… Smutkiem? Przerażeniem? Sama nie wiem… Wiem tylko, że muszę się stąd wydostać.
- Liz – na głos mamy prawie podskoczyłam z radości.
- Jedziemy już?
- Tak… Wiesz, że to będzie wymagało diety i…
- I teraz musisz mnie zawieźć do domu. Harry na mnie czeka, mamo! – poganiałam ją, a jej wraz twarzy ze zmęczonego przerodził się w zaskoczony.
- Jak to!? Harry przyjechał do Anglii!?
- Nie! Chociaż chciałabym… - rozmarzyłam się i Leslie znów przywróciła mnie na ziemię:
- Lizzie, mów o co chodzi? – gdy jej wszystko wytłumaczyłam, ta tylko się uśmiechnęła, pokiwała głową i skierowała się do samochodu. Przez cały czas jazdy skutecznie omijałam temat choroby. To by tylko pogorszyło mój nastrój. Prawdę mówiąc i tak miałam ochotę wleźć pod kołdrę w ciepłym łóżku z kakao na półce, jak wtedy, gdy po raz pierwszy zostawił mnie chłopak. A tak w ogóle, to co to do cholery ma być? Przecież dziś nie ma piątka trzynastego, tak? Czy ja zabłądziłam w czasie?  Po prostu cudownie…
Gdy zajechałyśmy pod dom, szybko wyszłam z auta i pobiegłam na górę do swojego pokoju. Włączyłam komputer, a jego ładowanie doprowadzało mnie do szału. Właśnie w tym momencie postanowiłam, że muszę sobie kupić jakiś szybszy sprzęt. Kiedy już ten grat (okej, przesadzam, kupiłam go rok temu) się do końca uruchomił od razu kliknęłam ikonę Skype i co widzę? Curly199412  jest offline… Zabiję go. Ja tu pędzę na złamanie karku, a on tak sobie jest offline, rozumiecie to!?
W momencie, gdy rozważałam, jaka broń była lepsza, uwierzcie wybór był trudny, bo wahałam się między czymś w rodzaju sztyletu, a jakąś trucizną, mama zawołała mnie na dół. Niechętnie podniosłam tyłek z fotela i zeszłam po drewnianych schodach.
- Zabiję go, mamo. Po prostu zabiję idiotę. Najpierw mi każe dzwonić od razu, jak… - urwałam w połowie zdania, kiedy zobaczyłam w drzwiach sylwetkę mojego chłopaka i jego rozbawioną minę. Rzuciłam się w jego ramiona szybciej niż zdołalibyście wymówić słowo „bielizna”. Stop. Dlaczego akurat to mi przyszło do głowy?
- Jak dobrze cię znów widzieć… - mruczał Harry wprost do mojego ucha. Dopiero po chwili się opamiętałam…
- Jesteś tak głupi, że aż brak mi słów – walnęłam go kilka razy w klatkę piersiową, ale on szybko złapał mnie za nadgarstki i zaśmiał się mówiąc coś w stylu „zaczyna się”.
- Skarbie, wyżyjesz się wieczorem – wyszeptał, sprawiając, że na moich policzkach pojawił się płonący rumieniec. Szybko odwróciłam się do mamy i powtórzyłam:
- Mówiłam, że jest głupi… Yhm… Leslie, to Harry, Harry to moja mama. – Zanim zdążyli jeszcze cokolwiek innego sobie powiedzieć, oprócz standardowego “miło mi bla bla” pociągnęłam chłopaka na górę. I był to bardzo duży błąd. Bardzo. Bo nim się spostrzegłam, przed oczami zrobiło mi się kolorowo, a potem zapanowała ciemność. Uprzedził ją niestety głośny huk, jakiegoś ciała uderzającego o drewno. A może to moje ciało?
*      *      *
- Lizzie… - obudził mnie cichy męski głos. Otworzyłam lekko oczy, ale obraz był rozmazany, dopiero po chwili odzyskał jako taką ostrość. Leżałam na łóżku w swoim pokoju. Ale Harry!? Co on tu robi!? Ach… przypomniałam sobie wszystko…
- Dobrze, że jesteś – powiedziałam i położyłam sobie jego dłoń na policzku. Była przyjemnie szorstka.
- Słońce, już wszystko w porządku, twoja mama mi wszystko opowiedziała.
Och, to dobrze. To dobrze, że wyjaśniła, bo chyba nie miałabym na to siły. Dotknęłam palcami czoła i natknęłam się na opatrunek.
- Wywróciłaś się. Tak powstała ta rana, sieroto – zaśmiał się Harry.
- No pięknie, człowiek tylko się obudzi z poważnej śpiączki, a już go obrażają!
- Nie przeżywaj – uśmiechnął się ukazując piękne dołeczki w policzkach. Skoro już jesteśmy na łóżku…
- Witamy panią! Jak się czujesz? – do pokoju nagle wpadł nie kto inny, jak Zayn Malik i Niall Horan.
- Cześć chłopaki! – prawie krzyknęłam w euforii. Czuję, jakby minęły lata świetlne od mojego wyjazdu. – Hej, w ogóle, czemu jesteście w Anglii? – zapytałam ni stąd ni zowąd.
- Mówiłem, że będziemy przyjeżdżać, jak często się da – uśmiechy całej trójki i jestem w niebie. Brakuje tylko pana MarchewkiToMojeŻycie i Liam’a…
- Harry pójdziesz na dół po wodę? – zapytałam Styles’a w nadziei, że uda mi się porozmawiać chwilę z gołąbkami, niestety mój chłopak nie jest tak domyślny.
- Stoi na szafce obok ciebie, skarbie.
- Więc pójdź i sprawdź, czy nie ma cię w kuchni, okej? – odparłam. Chyba dobitniej się nie dało.
- Tylko mi jej nie skrzywdzić, barany – ostrzegł chłopaków Hazza i powoli wyszedł z pokoju. Nareszcie! Nie zrozumcie mnie źle, ja bardzo się za nim stęskniłam, ale no… ONI!
- Gadać mi zaraz, co tam u was? – usiadłam na łóżku, ale zanim doczekałam się odpowiedzi, wpierw dostałam upomnienie, że mam teraz się położyć i odpoczywać, bo cośtamcośtam.
- Dobra, jak z Perrie? Zayn? – zapytałam, a ten zwiesił głowę. Oj, niedobrze.
- Hmm… Prawdopodobnie będę wujkiem – oznajmił Niall, a ja myślałam, że znów zasłabnę. Że co, do cholery!?
- Wait, what? Zay, czekam? – rzuciłam co raz bardziej zirytowana, że nie chce mi powiedzieć o co chodzi.
- Kiedy dziecko się urodzi, zrobimy testy na ojcostwo. Jest prawie pewne, że to… no wiesz… ja… I rozmawiałem z Jade, a ona zawsze jest ze mną szczera. Ona mówi, że Perrie była tylko ze mną w tym czasie… - Okej, teraz to już nie wiem, co o tym myśleć…
- A ty Niall? Co ty na to? – zapytałam. Tak wiem, to było bardzo inteligentne. Dziękuję za brawa.
- Ja… - chłopak zawiesił głos i spojrzał z czułością na Malika. – No cóż… Będę z tobą bez względu na wszystko. Co mogę poradzić? Zawróciłeś mi w głowie – zaśmiał się cicho. – A co do tego incydentu… Nie byłeś wtedy ze mną… - na koniec dodał jeszcze zdanie, które znienawidziłam przez moją byłą nauczycielkę od historii, ale wypowiedziane w takiej chwili brzmiało niesamowicie. – Prawo nie działa wstecz, co nie? – Zayn musnął delikatnie ustami jego policzek. W tym samym momencie Harry wrócił do pokoju i uśmiechnął się. Podszedł do mnie i również mnie pocałował.
Rodzinka nie do końca w komplecie, ale jest. Jest cudownie…
_______________________________________________________________________________
Jest! ;)
Wiem, że za dużo dialogów i ogólnie jest do bani, ale miałam ogromne wyrzuty sumienia, że nic nie było tak długo... A poza tym jest dziesięć po drugiej w nocy, a jutro śpiewam na koncercie... Mam nadzieję, że chociaż trochę się spodoba ;)
Wróciły nasze gołąbki, wierzę, że Wam to pasuje (Kate ;))
Pozdrawiam, misie :*

czwartek, 31 stycznia 2013

Chapter twenty - nine

Mieliście kiedyś takie uczucie ogromnej pustki? Jakby ktoś wyrwał kawałek waszego serca i zabrał go daleko, daleko od was. Nie? Ja też nie. I to jest smutne. Że Harry nie zabrał ze sobą kawałka mojego serca, tylko je całe. Od dwóch dni leżę w łóżku i nie mam siły gdziekolwiek wyjść.
- Lizzie! Za dwadzieścia minut chcę cię widzieć na dole ubraną, idziemy do kościoła! – głos dobiegający z parteru sprowadził mnie na ziemię. Właściwie to od piątku jestem na ziemi. I wcale mi się to nie podoba. Zdecydowanie nie. I absolutnie lepiej było w ramionach Harry’ego. W powietrzu. We śnie…
- Elisabeth! Nie możesz cały czas siedzieć w łóżku i udawać nieobecną, wstawaj – mama weszła do pokoju wnosząc za sobą również podmuch chłodnego powietrza, gdy otwierała drzwi.
- Już wstaję, nie widzisz? – odwróciłam głowę w jej stronę, a ona zamarła z przerażenia. Podbiegła do mnie i złapała moją twarz w swoje dłonie.
- Słońce, nic ci nie jest? Wyglądasz jak śmierć! – wykrzyknęła, a jej oczy jeszcze bardziej się rozszerzyły, choć podejrzewałam, że aż tak już nie można.
- No co ty mamo, dobrana gra słów, najpierw słońce potem śmierć, wyrabiasz się – zakpiłam, choć nie chciałam żeby to tak zabrzmiało.
- Liz, może jedźmy  do lekarza, jesteś strasznie blada… - uniosła rękę, by zaraz potem dotknąć nią mojego policzka. Swoją drogą była jakoś nienaturalnie ciepła. Albo może to mi jest zimno?
- Mamo, nie jestem chora.
- Więc dlaczego siedzisz w łóżku od dwóch dni? – zapytała siadając przy mnie.
- Bo TĘSKNIĘĘĘĘĘĘĘĘĘĘ! – odparłam, a ona tylko blado się uśmiechnęła.
- Tak, skarbie. To jasne, że tęsknisz, ale trzeba żyć dalej, niedługo się zobaczycie – pogładziła mnie po włosach. – No, a teraz się zbieraj, idziemy do kościoła.
- Juuuuuuż… - całą akcję przeciągałam jak najdłużej się dało, uwierzcie, ale nie jest z tym tak łatwo, gdy nad głową stoi twoja mama, co chwila popędzając i grożąc, że nie wyjdzie, dopóki nie wstaniesz. Wyszłam powolnie z łóżka i skierowałam się w stronę szafy. Otworzyłam drzwiczki i stanęłam w nich zastanawiając się, co założyć. Myślałam nad tym jakieś dobre dziesięć minut, aż wreszcie mama nie wytrzymała i poderwała się z miejsca.
- Liz, czy ty wiesz, która jest godzina!? – zapytała, a ja spojrzałam na zegarek, na ścianie. Dziwnie się rozmazywał. Zmrużyłam oczy, przez chwilę mrugałam powiekami, ale i to nic nie dało.
- Wygłupiasz się? – z otępienia wyrwał mnie głos Leslie.
- Nie, próbuję zrobić wiatr – zaśmiałam się, mimo że to było naprawdę dziwne. Tak z dnia na dzień? - Mamo, muszę iść do okulisty, wzrok mi się pogorszył.
- El, proszę . Nie żartuj teraz – cholera jasna, raz mi nie może uwierzyć, co!? Zwłaszcza kiedy mówię prawdę.
- Spoko – rzuciłam i zdenerwowana zaczęłam zdejmować z siebie ciuchy.
- Dziecko, czy ty coś w ogóle jesz!? – krzyknęła moja rodzicielka, ale chcąc pokazać, że jestem na nią wkurzona, nie zaszczyciłam jej nawet jednym spojrzeniem tylko powiedziałam:
- A nie widziałaś, jak wpieprzałam przez te ostatnie dwa dni!?
- Po pierwsze, nie tym tonem. A po drugie… Liz, błagam cię. Wyglądasz jak kościotrup… - załamała ręce i opuściła wzrok. Momentalnie zniknęła cała moja złość i zrobiło mi się jej żal. Dlaczego aż tak zadręczam ją moimi problemami? Powinnam naprawdę wziąć się w garść i nie pokazywać tego, co czuję w środku. Widać, że ranię tym bliskich… Nie zrozumcie mnie źle, nie powinniśmy skrywać naszych prawdziwych emocji, ale… Jasna cholera, nie mam już pojęcia, co z tym zrobić.
- Mamo… Nie martw się, wszystko będzie dobrze, obiecuję, że się poprawię – przytuliłam ją i usłyszałam ciche łkanie. No pięknie, Lizzie. Może chcesz spaprać coś jeszcze?
- Przecież tu nie chodzi o twoje zachowanie, głuptasie… - podniosła głowę i lekko uniosła kąciki swoich ust ku górze. – Wyglądasz na chorą.
- Mamoooo… - znowu… Jestem zdrowa!
- Liz, jeśli chcesz coś zrobić, żebym się lepiej czuła, to idź do lekarza – powiedziała. Super. Brakowało jeszcze tego, żeby własna rodzina mnie szantażowała. Cudownie.
- Czuję się dobrze.
- Ale tak nie wyglądasz.
- Ech…
- To ja dzwonię do doktor Selley – prawie krzyknęła i popędziła w stronę schodów. Pięknie, a przed chwilą była taka smutna. Halo! Przecież ja się jeszcze nie zgodziłam! Czy ktoś tu w ogóle zwraca uwagę na moje zdanie?
Rzuciłam się na łóżko i poczułam na policzku przyjemnie delikatny i chłodny materiał pościeli. No i tak mogłabym zasnąć…
- Liz! Ubieraj się, jedziemy! – cholera… Zastanawiam się czy mnie czasem nie prześladuje jakiś duch w rodzaju tych ze Scooby-Doo, który nie pozwala mi po prostu poleżeć w spokoju. Och, i tym duchem jest moja własna matka.
- Juuuż… - odkrzyknęłam i powlokłam się w stronę drzwi. Czuję, że to będzie długi dzień…


          ***
Kilka godzin później siedziałam na krześle w poczekalni obok gabinetu, z którego przed godziną wyszłam. W sumie było fajnie. Lubię pobieranie krwi i takie inne. To znaczy może niekoniecznie to, że trochę bolało i jakaś durna pielęgniarka musiała wkuwać się cztery razy, bo biedna nie mogła znaleźć żyły. No błagam! Ale poza tym, popatrzyłam sobie, jak moja krew spływa do probówki… Okej, już kończę, bo wiem, że pewnie większość z Was tego nie wytrzyma. W ogóle to jakoś ekspresowo mi robią te wszystkie badania. Dziwne… No ale co się będę spierać, nie ja tu pracuję i nie ja ustalam zasady.
- Skarbie, chcesz może wody? – zapytała mama po raz chyba szósty podchodząc do baniaka i sięgając po nowy kubek.
- Nie, dzięki – uśmiechnęłam się ciepło próbując podtrzymać ją jakoś na duchu. No bo przecież co mi mogło być? Od początku mówiłam, że to tylko tęsknota za Harry’m. „Tylko”…
- Pani Higgins, zapraszam – usłyszałam obok siebie miły głos lekarki. Mama o mało nie upuściła kubka. Jeeju…
Weszłyśmy do gabinetu i siadłyśmy na krzesłach stojących po drugiej stronie białego biurka. Swoją drogą to ładnie tu mają. Żółto zielone ściany, obrazy… A może to tylko po to, żeby uspokoić pacjentów?
- Niech panie posłuchają… Musimy jeszcze wykonać kilka badań, żeby potwierdzić diagnozę, ale… - moja mama nie dała jej dokończyć.
- Co się dzieje z moją córką? – zapytała z przejęciem wpatrując się w panią doktor. Dziwiłam się, że nie wywierciła jej tym wzrokiem oczu.
- No właśnie… Prawdopodobnie Elisabteh cierpi na…

______________________________________________________________________________
No! Dowiemy się w następnym odcinku :D
Dawno Was tak nie męczyłam :D
Przepraszam za tak długą nieobecność! Brak weny dało się u mnie wyczuć na kilometr, więc... ;c
No ale jest, ciężko było, ale jest :)
Kurczaki, dziękuję Wam wszystkim ze te wspaniałe ponad 24 tysiące! Jeju, jesteście tak niesamowici, że aż brak mi słów! Tym bardziej mi głupio, że Wy tu tak wchodziliście, a ja nic nie pisałam... 
Dobra, dosyć użalania się nad sobą! :)
Mam dla Was chyba dobrą nowinę :)
ZAŁOŻYŁAM TWITTERA! :D
Po tym, jak Jay McGuiness odpisał mojej przyjaciółce to uznałam, że cholera marzenia się spełniają i trzeba zacząć do nich dążyć! :)
Więc, jak macie jakąś sprawę, czy coś, te jakieś follow back i tym podobne (;p) to wbijać, bo ja dopiero się rozkręcam w tym wielkim świecie :)
Anniie_Poland

Pozdrawiam misie :*