Strony

środa, 12 czerwca 2013

Epilogue i kilka słów :)

No cóż, moi kochani... Tak wyszło, że chyba mój czas tutaj się skończył :)
Zanim przeczytacie epilog, chciałam powiedzieć kilka słów...
Dziękuję Wam z całego mojego serducha, że jesteście ze mną aż do teraz. Ten blog... To była przewspaniała przygoda mojego życia, której nigdy nie zapomnę i będę o nim opowiadać moim dzieciom. (Jak skończą 18 lat, naturalnie ;p) Dziękuję za wszystkie motywujące komentarze, których do tej pory przybyło już 340. Za tyle Waszych odwiedzin tutaj, to jest 34 458! Wow! Przede wszystkim dziękuję za Wasz czas spędzony tu i za Wasze emocje, serducha, który włożyliście w moje opowiadanie! Uwielbiam Was, wiecie o tym? :)
Ten epilog w całości został napisany przez Kaję M.! :) Której również z całego serducha za to dziękuję! :)
Mój był jedynie pomysł, jej realizacja, która mam nadzieję przypadnie Wam do gustu :) (Mi jak najbardziej! :D)
Proszę każdego, o pozostawienie dziś jakiejś pamiątki tu po sobie. Będzie mi niezmiernie miło :)
PS. Jeśli chcecie wiedzieć, co się ze mną dalej dzieje: na She changed her heart będę dalej, postaram się niedługo coś dodać. I mój nowy projekt wakacyjny, odsłaniam przed Wami wielką tajemnicę: Postaram się przetłumaczyć na polski książkę i najprawdopodobniej będą to "Dziewczyny z Hex Hall" część III :)
Trzymajcie kciuki :)

I łapcie epilog! ;p


            Szłam chodnikiem gdzieś pośrodku labiryntu stworzonego z ulic szarego Londynu. Pogoda była beznadziejna – jak zwykle zresztą, ale zbytnio mnie to nie martwiło, bo i tak kochałam to miasto bardziej, niż jakiekolwiek inne. W końcu to mój dom. Chłodny wiatr miotał moimi włosami na wszystkie możliwe strony przysłaniając mi tym samym widoczność o jakieś osiemdziesiąt procent. Na całe szczęście nie padało, jednak ciemne chmury wisiały jakoś tak przeraźliwie nisko. Nagle coś zaczęło wibrować w prawej kieszeni moich spodni. Telefon. Od...O! Od Harrego! Na sam dźwięk jego imienia wypowiedzianego w moich myślach uśmiech automatycznie pojawił się na mojej twarzy.
            – Cześć kochanie – usłyszałam jego ciepły głos zaraz, po tym jak wcisnęłam zieloną słuchawkę.
           – Czeeeeeeeeść! Co się stało, że dzwonisz o tej porze? – zdziwiłam się, bo przecież teraz powinien być na pr...
            – Próba wcześniej się skończyła, więc postanowiłem, że wsiądę w samochód i porwę cię gdzieś – jego uradowany i zarazem jakiś dziwnie podniecony ton mógł oznaczać tylko jedno: ten chłopak coś planuje, coś tak niedorzecznie szalonego, że aż niesamowitego. – Um... Lizzie? Jesteś tam?
            – T-tak! Zamyśliłam się – wytłumaczyłam nieco podniesionym tonem.
            – Dobra to nie myśl już, tylko przejdź na drugą stronę ulicy i wsiadaj do auta – powiedział szybko, po czym w słuchawce telefonu rozbrzmiał ten charakterystyczny dźwięk sygnalizujący zakończone połączenie.
            Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Jego ciemnoszare Audi R8 z tą żarówiastą, żółtą rejestracją naprawdę stało po drugiej stronie ulicy, którą właśnie przechodziłam. Rozejrzałam się najpierw w prawo, potem w lewo i widząc, że nic nie jedzie od razu przebiegłam przez jezdnię i wsiadłam do jego auta.
            – Jak...mnie...znalazłeś wariacie? – spytałam gdzieś pomiędzy naszymi zachłannymi pocałunkami, a namiętnym przytulaniem. No co? Nie wiedzieliśmy się już przecież...jakieś trzy godziny!
            – Ma się swoje sposoby – wyszczerzył się dumnie, po czym dodał: – ale dość już tego gadania, bo spóźnimy się na samolot.
            – Co? Ale jaki samolot? – zdziwiłam się. Jednak Harry najwyraźniej chciał mnie trochę pomęczyć i zamiast odpowiedzieć, odpalił samochód i wyrwał do przodu jak szalony.
            – Wolniej trochę! Pozabijasz nas! – wydarłam się widząc, jak wskaźnik pokazujący prędkość niebezpiecznie wzrasta.
            – Spokojnie, wiem co robię – odpowiedział niezwykle pewny siebie Harry.
            Wtedy też momentalnie zahamował, skręcił kołami i dodał gazu, w efekcie czego gwałtownie skręciliśmy w lewo, jak najwyraźniej planował i gdy tylko znaleźliśmy się na właściwej drodze lekko przyhamował, żeby doprowadzić auto do jazdy prosto. Niestety gdy tylko to zrobił, ponownie zaczął przyspieszać i gdybym nie zapięła pasów bezpieczeństwa, to pewnie już dawno wyleciałabym przez którąś z szyb!
            – Zgłupiałeś?! – krzyczałam. – Zaraz tu zginiemy!
            Chłopak zamiast mnie posłuchać i zwolnić, bez żadnego kierunkowskazu zjechał na prawy pas i zaczął wyprzedzać czerwone auto jadące przed nami nie zważając nawet na to, że z naprzeciwka pędzi na nas jakiś bus!
            – Na czołówkę?! Pojebało cię?!
            Nadal nie reagował. Dodał gazu i dosłownie cudem zdołał wyprzedzić czerwone auto nie wpakowując nas pot tego busa. Myślałam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Powaga. Przed oczami zaczęła rysować mi się śmierć, która bezczelnie śmiała się z mojego strachu! I wtedy... wtedy on zaczął zwalniać. Skręcił w prawo na jakiś parking. Zatrzymał wóz, po czym od razu mnie przytulił i całując w czoło szepnął:
            – Uspokój się głuptasie. Przecież nie wyprzedzałbym, gdybym nie był pewny, że zdążę. Nigdy nie narażę życia osoby, którą tak bardzo kocham.
            – Ale i tak się bałam – odpowiedziałam tonem obrażonego malucha, na co ten od razu posłał mi uroczy uśmiech.
            – W takim razie już więcej nie będę tak robił, dobrze?
            – Mhm – pokiwałam nieznacznie głową.
            – Dobra mała, wysiadaj. Musimy coś załatwić przed wylotem – oznajmił i dosłownie w trzy sekundy później zniknął z samochodu. Oczywiście ja wysiadłam z niego zaraz za Harrym, jednak widząc, że ten zmierza w stronę banku, jeszcze bardziej się zdziwiłam.
            – Umm...kochanie – zaczęłam dość nieśmiało doganiając go – a co my tu robimy?
            – Muszę wypłacić pieniądze, a potem już od razu na lotnisko.
            – A powiesz mi chociaż dokąd lecimy? Prooooooooooooo[...]ooooooooooszę – męczyłam w kółko niczym zdarta płyta aż do samego wejścia do banku.
            – Oj no dobra już dobra, powiem – odparł w końcu.
            – Łiiiii – zaklaskałam w dłonie i zaczęłam podskakiwać, jak jakiś maluszek.
            – Lecimy tam, gdzie wszystko się zaczęło. – Chciał być tajemniczy, jednak po jego świecących się oczach od razu wiedziałam, o jakie miejsce mu chodzi.
            – Nie mów, że lecimy do Hiszpanii! – niemalże pisnęłam.
            – Yhym – pokiwał twierdząco głową, na co ja od razu rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam całować.



                                                                          * * *


            – Następny proszę! – Z okienka, nad którym widniał napis „Kasa 3 – wpłaty i wypłaty” rozległ się donośny, ale bardzo sympatyczny głos około czterdziestopięcioletniej kobiety. Blondynki z ciasno związanymi włosami ubranej w granatową marynarkę, spod której wystawała nieskazitelnie biała koszula idealnie zlewająca się z jej zębami.
            Całe pomieszczenie było niezwykle ekskluzywne. Minimalistyczny wystrój dosłownie raził w oczy idealnością wykończenia wszystkich blatów, stolików, krzeseł i filarów. Ściany pokryte były dużymi, białymi płytkami z srebrnym poblaskiem, które doskonale kontrastowały z ciemnoszarą, prawie czarną podłogą i filarami tego samego koloru. Gigantyczne okna znajdujące się naprzeciwko kas liczyły jakieś sześć metrów wysokości. Wszystkie meble utrzymane były w tej samej kolorystyce, co ściany i podłoga. Tylko gdzieniegdzie można było dostrzec inny akcent kolorystyczny, a wszystko za sprawą soczyście zielonych juk posadzonych w sporawych donicach z jakiegoś białego kamienia.
            Siedziałam na jednym z niezwykle wygodnych krzeseł poustawianych przy ścianie jakieś dziesięć metrów od kolejki do „Kasy 3...”, w której stał mój chłopak. Sama nie miałam na to siły, gdyż po mojej wcześniejszej przechadzce strasznie bolały mnie nogi. Na szczęście ostatnia osoba przed Harrym, którą był jakiś dziwaczny mężczyzna, właśnie podeszła do okienka. Dlaczego dziwaczny? A no dlatego, że cały ubrany był na czarno. Centralnie calutki! Nawet na głowie miał czarną czapkę, która ledwo co odsłaniała jego brwi, a do tego płaszcz z postawionym do góry kołnierzem, przez który na dobrą sprawę widać było mu tylko górną połowę nosa i oczy, no i jeszcze czarne spodnie i buty...
            Nagle zobaczyłam coś dziwnego. Ten „czarny mężczyzna” pochylił się i wsadzając prawą rękę pod płaszcz zaczął mówić coś do siedzącej w okienku blondynki, która wyglądała, jakby za chwilę miała się rozpłakać. Wtedy ten facet zaczął powoli wysuwać dłoń spod płaszcza, a kiedy w końcu to zrobił zobaczyłam w niej pistolet. Pistolet! Zaraz po tym kilku innych mężczyzn rozproszonych po innych częściach banku postąpiło podobnie.
            – Niech nikt nie rusza się z miejsc! – krzyknął jeden z nich. – To jest napad! I jeśli ktokolwiek choćby drgnie, to od razu oberwie kulkę w łeb!
            Moje serce w tamtej chwili dosłownie stanęło. Zatrzymało się na kilkanaście przeraźliwie długich sekund, podczas których swoim wzrokiem szukałam oczu Harrego ukrytych gdzieś pośród tłumu przerażonych ludzi. Jest! Udało się! Mam! Mam jego oczy! Moje serce znowu zaczęło bić, a chyba raczej powinnam powiedzieć: walić. Waliło tak przeraźliwie szybko i mocno, jak chyba jeszcze nigdy. Nie wiedziałam, co robić. Chociaż nie. Wiedziałam – nie ruszać się. Miałam stać w miejscu i modlić się, żebyśmy zdołali wyjść z tego cało.
            Potem sprawy zaczęły dziać się strasznie szybko. Zbyt szybko. Mężczyzna przy okienku bacznie obserwował, jak blondynka wsadza pieniądze do czarnego worka, który jej wręczył, a pozostali krążyli dookoła i pilnowali, czy aby nikt nie odważył się zakłócić przebiegu ich planu. Niestety znalazł się ktoś taki. Starszy mężczyzna stojący w kolejce za Harrym nagle upadł na ziemię i zaczął się trząść, jakby dostał padaczki. Styles bez namysłu podbiegł do niego chcąc jakoś pomóc i wtedy...i wtedy to się stało. H u k. Makabrycznie głośny huk ogarnął całe to wielgachne pomieszczenie. Harry osunął się na ziemię w przeciągu sekundy. Kałuża ciemno-bordowego płynu pod nim z każdą kolejną chwilą była coraz większa. Nie myślałam. W ogóle nie myślałam nad tym, co robię. Od razu zaczęłam biec w jego stronę. Nie zważałam na lejące się z moich łzy ani na to, nie byłam w stanie nic przez nie zobaczyć. Nie przerażały mnie nawet groźby ze strony tych facetów. Po prostu biegłam. Gnałam w stronę Harrego jak szalona.
            – Nie! To nie może być prawda! Nie on! Nie teraz! Nie on! – wrzeszczałam najgłośniej, jak tylko mogłam, jednak chłopak nawet nie drgnął. Nie oddychał. On...on nie żył...


           
Lizzie, Lizzie, Elizabeth, Liz obudź się! usłyszałam, jak ktoś krzyczy mi nad prawym uchem potrząsając przy tym moim przemarzniętym ciałem.
            Otwierając oczy znowu zaczęłam płakać. Tym razem ze szczęścia. Był tu. Przy mnie. Był. On. Mój Harry. Mój mąż Harry. Był. Ż y ł.
            Znowu miałaś ten sen? spytał łagodnych tonem mocno przytulając mnie do swojego ciepłego ciała.
            Mhm – pokiwałam nieznacznie głową, po czym jeszcze mocniej przylgnęłam do niego.
            Nie bój się. Jestem tu – szepnął cicho całując mnie i kołysząc, żebym mogła się uspokoić. Uwielbiałam, gdy to robił. Czułam się wtedy tak bezpiecznie. Miałam wrażenie, ze jego ramiona są tarczą, która jest w stanie odgonić ode mnie wszystkie koszmary i niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą ten świat.
            Pamiętasz, że cię kocham prawda? spytałam z uśmiechem ocierając poliki z ostatnich łez.
            Przypominasz mi o tym już od jakichś dwudziestu dwóch lat kochanie, a ja od dwudziestu dwóch lat odpowiadam ci, że tak i że ja kocham cię bardziej – odparł łagodnie składając delikatny pocałunek na moich spierzchniętych wargach.
            Wtem w całej naszej niebiesko-białej sypialni, która obecnie zamaskowana była gdzieś pod wszechobecną szarością nocy, rozległo się niezbyt głośne pukanie do drzwi, które otworzyły się już po chwili. Za nimi stała oczywiście Shelley – nasza córeczka.
            Maaaamo, taaato, nie mogę spać – wyszeptała płaczliwym tonem.
            No to wskakuj do nas – uśmiechnął się Harry wskazując miejsce na swoich kolanach.
            Mała natychmiast podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję, a ten okrył jej małe nóżki kołdrą.
            A czemu nie możesz spać skarbie? spytałam zatroskanym tonem głaszcząc jej brązowe loczki.
            Miałam zły sen.
            Czysta mamusia – zaśmiał się Harry.
            Poopowiadasz mi coś? Shelley zwróciła się do mnie robiąc maślane oczka, dokładnie takie same, jakie ja robiłam dawniej, kiedy prosiłam o coś moich rodziców. Ani ja, ani Harry nie mieliśmy żadnych wątpliwości, po kim to odziedziczyła.
            A nie powinnaś się trochę przespać?
            Nie – odparła stanowczo.
            Ehhh – westchnęłam ciężko – a o czym chciałabyś posłuchać?
            O tym jak się poznaliście! - odpowiedziała od razu swoim radosnym, dziecięcym głosikiem.
            Znowu? - zachichotał Harry. Nie masz już dość tej historii?
            Nie – powtórzyła równie stanowczo, co przed chwilą.
            A więc – zaczęłam z uśmiechem na twarzy i spoglądając na Harrego nadal nie mogłam uwierzyć, że cała ta opowieść naprawdę była prawdziwa. Wszystko zaczęło się w piątek trzynastego. Wtedy myślałam, że to najbardziej pechowy dzień, jaki kiedykolwiek przeżyłam, ale teraz uważam go za jeden z najszczęśliwszych w moim życiu...


                                                                        * * *


Usnęła – oznajmiłam półszeptem wskazując wzrokiem na tego malutkiego aniołka leżącego pomiędzy nami.
– Śmiesznie wygląda, kiedy tak się ślini – zachichotał.
Harry! Nie nabijaj się z własnej córki!  zganiłam go sama nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. Mała naprawdę wyglądała komicznie. Słodko, ale jednak komicznie.
A tak swoją drogą – zaczął po chwili – to chyba teraz nie żałujesz, że wtedy na basenie zmusiłem cię do robienia mi oddychania usta-usta, nie?
Nie – uśmiechnęłam się. Nie żałuję, ale nadal nie mam bladego pojęcia, co chciałeś tym osiągnąć.
 Make you feel my love, darling – szepnął, po czym wstał z łóżka, wziął mnie na ręce i z tą swoją pożądliwą iskierką w oku powiedział: idziemy spędzić resztę nocy w pokoju gościnnym.