Strony

czwartek, 21 czerwca 2012

Chapter nine

- Liz... Lizzie! Elisabeth Higgins, masz natychmiast wstać z łóżka, w innym przypadku idę po kubeł zimnej wody! - Mama potrząsała moim ciałem tak, że o mało co, głowa wyskoczyłaby mi z kręgosłupa. A miałam taki piękny sen... Tak jasne. Był piękny, dopóki go jeszcze pamiętałam. Dzięki matko. Za jakie grzechy?
- Mamo... - wymamrotałam pod nosem, po czym odwróciłam się na drugi bok i przykryłam głowę poduszką.
- Liz, wiesz która jest godzina!? - nakrzyczała mi do ucha. Odruchowo sięgnęłam po telefon i odblokowałam go. 08:40. No i co z tego?
Zaraz, która!? Boże, powinnam właśnie wchodzić przez śnieżnobiałe, kuloodporne drzwi naszej szkoły!
Zerwałam się z łóżka i popędziłam w stronę biurka, czym prędzej próbując się rozbudzić. Sięgnęłam po kalendarz, żeby sprawdzić plan lekcji.
ŻE. CO. DO. CHOLERY!?
- Mamo, jest sobota! - wykrzyknąwszy to do mojej rodzicielki rzuciłam się na nią pędem. Ta, uprzedzając mój ruch była już prawie na schodach. Zbiegłyśmy po nich z prędkością tornada. Tak mi się przynajmniej wydawało. Nasze głośne kroki słychać było w całym domu. Skąd to wiem? Taaak, zanim dobiegłyśmy do kuchni, tata już się wydzierał:
- Dzieciaki! Nie możecie choć raz się nie kłócić!? - To było do przewidzenia. Pomylił mamę z moją młodszą siostrą Caitlin. Swoją drogą to dzicko, jest naprawdę zbyt "dojrzałe", jak na swoje dziesięć lat. Razem z koleżanką (nie wiem, jak to możliwe) uczy się codziennie gry na fortepianie. Nie, stop. Poprawka: to Caitlin uczy koleżankę, bo sama umie już, hm... perfekcyjnie. Nie mówię, że to źle. Po prostu jest zarozumiała i denerwująca. Zawsze mówi na powitanie zdania typu: " Och, nie chcę być niemiła, ale ten sweterek niezbyt pasuję ci do reszty Lizzie ", lub też: " Nie chcę być niemiła, ale czy masz nowy pieprzyk na czole? Ach nie, to tylko wielka krosta". Rozumiecie już?
Mama wparowała do kuchni głośno się śmiejąc. Tata popatrzył na nią z udawanym politowaniem i powiedział:
- Och, Leslie. Nigdy nie dorośniesz tak do końca, prawda skarbie? - Na co mama odpowiedziała mu uśmiechem i krótkim buziakiem w policzek.
- Magnifique - moja młodsza siostra weszła do pomieszczenia z niezadowoleniem cmokając ustami - Wy się tu zabawiacie, a kiedy będzie śniadanie?
- Daj sobie spokój Caitlin - skarciłam ją ze śmiechem. Nie pozwolę, żeby ktoś teraz zepsuł to, iż dzięki mamie mam teraz dobry humor.
- Chciałam ci tylk... - próbowała coś jescze powiedzieć.
- Kochanie... Happy birthday tooooooooooooo youuuuuuu! - Mama wyciągnęła z szafki małą kopertę. Mo je urodziny! Całkiem o nich zapomniałam... Łzy napłynęły mi do oczu. Nawet Caitlin śpiewała lekko unosząc kąciki ust. To już jest poświęcenie z jej strony!
- Ale przecież... Nie musieliście! - wykrzyknęłam i rzuciłam się im wszystkim po kolei na szyje. Mam cudowną rodzinę...
- Skarbie, to twoje siedemnaste urodziny! - Zaczęła mama. Życzenia, buziaki, uściski i wszystko, wszystko inne.
- Zaraz, zaraz. Siedemnaste? - Zdziwiłam się - Jestem już taka stara!? - krzyknęłam, a wszyscy zaczęli się śmiać, oprócz mamy, która zrobiła naburmuszoną minę i powiedziała:
- Obrażasz mnie Liz - po czym wybuchnęła niepohamowanym śmiechem. Gdy wszyscy już w miarę się ogarnęliśmy, tata nakazał mi uroczystym tonem:
- Elisabeth, sprawdź co dostałaś.
Ach tak, koperta! Zupełnie o niej zapomniałam! Sięgnęłam po nią i otworzyłam. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. W końcu wydusiłam z siebie krótkie:
- Ale... nie może... dziękuję!

_______________________________________________________________________________
przepraszam, krótki :<
so sorry :*
dziękuję za te 2000 wyświetleń, jesteście wielcy!
czytasz, skomentuj, będzie mi bardzo miło, a dla Ciebie to tylko chwila :>

czwartek, 14 czerwca 2012

Chapter eight

Po odwiezieniu mnie do domu, Harry gdzieś odjechał. Nie, zaraz. Nie gdzieś, tylko do studia... Ciekawe, przypomniałam sobie, że miałam wypytać o ten jego zespół Cel. W sumie, dzisiaj jest piątek, mogłaby wpaść na noc. Od razu złapałam za torbę, w poszukiwaniu telefonu. Jedna kieszeń, druga... Cholera! Musiał mi wypaść u Nowego w samochodzie. Ugh, czeka mnie jeszcze jedno spotkanie z nim. Ale przecież trzynasty się jeszcze nie skończył, prawda?
Z dołu usłyszałam głos mamy, od razu zbiegłam po krętych schodach do kuchni. Gdy wpadłam do pomieszczenia ze ścian uśmiechały się do mnie roześmiane buźki całej mojej rodziny. Moje zdjęcia... Mama uparła się, żeby powiesić tu wszystkie najpiękniejsze fotografie, które udało mi się wyczarować moim cudownym i niezawodnym Canonem. Uznała, że skoro mamy remont, to będzie to miła zmiana, jeśli zrobimy sobie taką a'la fototapetę.
- Skarbie, na dworze jest jakiś chłopiec - powiedziała mama z wymownym uśmiechem na twarzy. Taaak, zawsze chciała, żebym znalazła sobie kogoś. Niestety Josha chyba za bardzo nie polubiła...
- Nie, nie mów, że ma na imię Harry - moja mina człowieka idącego na ścięcie raczej nie zrobiła na niej wrażenia, bo odpowiedziała wzruszając tylko ramionami:
- Tak, proszę idź do niego, widać, że mu na tym zależy - mhm, pod jej "tym" kryło się "tobie".
Podeszłam już do drzwi, lecz odwróciłam się do niej jeszcze i powiedziałam:
- Nie możesz powiedzieć, że mnie nie ma? - błagam, błagam, zgódź się!
- Kotku, jest baaaardzo, - przy tym podniosła zaciśnięte w pięściach kciuki do góry - ale to bardzo przystojny - wyszeptała. Czasem zastanawiam się, czy moja mama nie jest przypadkiem moją nastoletnią siostrą.
- Maaamo - przewróciłam oczami i nacisnęłam klamkę.
- Oddaj komórkę - powiedział na wstępie. Dobrze, może to nie było grzeczne, ale nie zamierzałam być dla niego zbyt miła.
- Hm, może grzeczniej? - spojrzał na mnie spod grzywki tymi swoimi zielonymi oczami. A może jakieś opanowanie Liz? Uśmiechał się do mnie szeroko.
- Ale... - podeszłam do niego tak, że stykaliśmy się ciałami, cuzłam jak jego oddech przyspieszył. Był zdziwiony. - Tak, czy bardziej?
- O bardziej, ja się postaram - powiedział. Hm, dopiero po chwili zrozumiałam co miał na myśli. A mianowicie pocałunek. Jego miękkie, aczkolwiek zimne usta dotknęły moich. W kręgosłupie poczułam wyraźny dreszcz. Rozchylił lekko moje wargi. Nie, zaraz. Lizzie, opamiętaj się!
- Co ty robisz !? - odepchnęłam go od siebie, zaraz potem troszkę tego żałując. Okej, może mnie wkurzał, ale całować chyba potrafił nieźle. Chwila, o czym ja myślę!?
Gdzieś w oddali zauważyłam błysk. Tak, Harry też go zobaczył.
- Cholera - mruknął, wcisnął mi telefon w dłoń i prędko odwrócił się do swojego samochodu. Otworzył drzwi i obdarzając mnie krótkim spojrzeniem wymamrotał coś na kształt "przepraszam".
Czy ja nie mówiłam już, że ten koleś jest za bardzo tajemniczy?
Weszłam pośpiesznie do domu, zamknęłam drzwi na klucz i poszłam do pokoju. Za nim tam jeszcze dotarłam, mama obrzuciła mnie pełnym zdezorientowania spojrzeniem, ale nic nie powiedziała. Całe szczęście.
Co ja mówię? Szczęście trzynastego w piątek? Niemożliwe...
___________________________________________________________________________
dziękuję za tyle wyświetleń, bo może dla Was to mało, ale dla mnie, jak na razie jest to ogromna ilość : )
rozdział dla Kasi <3
wracaj mała do pisania <3

czwartek, 7 czerwca 2012

Chapter seven

Dlaczego nie mogę być normalna? Zadaję sobie to pytanie zawsze trzynastego w piątki. No czego mi brakuje? Okej, oprócz długich nóg, pięknych włosów i paru innych małych szczegółów. Ale dlaczego akurat mi się to wszystko przytrafia? Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko byciu noszoną na rękach przez chłopaka. Wręcz to lubię. No dobrze, to był bodajże trzeci raz w moim życiu. Ale nie przeszkadza mi to. Po prostu, jeśli Harry chciał mnie tak koniecznie wziąć do tej jego limuzyny, tak limuzyny, to mógł to zrobić inaczej, żeby ludzie na ulicach nie robili nam naokoło zdjęć. Wielkie rzeczy, facet niesie dziewczynę do samochodu! Nie, zaraz... Co mówił Westings? Chwila, mam!
- Ekhm - próbowałam zwrócić na siebie uwagę Harry'ego. Nic to nie dało. Odchrząknęłam głośniej. Chłopak spojrzał na mnie swoimi zielono szarymi oczami pytającym wzrokiem.
- O co chodziło West'owi? - spytałam. Brunet się zmieszał. Fajnie, będzie zabawa. Mały coś ukrywa!
- Ale z czym? - udawał, że nie wie o co chodzi. Myśli, że się na to nabiorę? Chyba raczej nie.
- Po pierwsze, nie odpowiadaj pytaniem na pytanie. Po drugie, dobrze wiesz z czym - uśmiechnęłam się znacząco. To było jasne, że nie chce o tym mówić. Ale cóż, taka moja natura, będę go tymi pytaniami dręczyć, aż się podda. Użerałam się z nim przez cały dzień. Calutki! Należy mi się coś od życia, tak? Wiem, jestem okropna, mhm.
- Znaczy... Hmmm... - chłopak zaczął się jąkać. Jeszcze lepiej, to coś poważnego! - Mam taki mały zespół...
Zespół? Tylko tyle? Myślałam, że jest jakimś zaginionym na Wyspach modelem bielizny termoaktywnej! Och, dobrze. Może nie aż tak, ale coś w tym stylu. Czyli jednak mi się nic nie należy, świetnie.
- Jak się nazywa? - trudno, przynajmniej jeszcze trochę go pomęczę. Nazwijcie mnie teraz złą czarownicą, znęcającą się nad bezbronnym chłopcem, ale cóż.
- One... Emm... - znowu się jąkał. Czy to takie trudne, wypowiedzieć pełne zdanie?
- Ciekawa nazwa, One Emm. Niezły macie gust - zaśmiałam się.
- Nie. To jest... One... One Direction. - Brawo Harry! Wykrztusiłeś to wreszcie! Tyle że nic mi to nie mówi. Chociaż... Coś tam świta... Nie, niestety. Będę musiała wypytać o to Cel. Ona się na tym wszystkim zna.
- Fajnie, a od... - hmm, Harry nigdy nie dowiedział się o co chciałam go jeszcze spytać, bo nagle zawołał:
- O, popatrz, mój samochód! - podążyłam za jego wzrokiem i ujrzałam czarnego Land Rover'a. Hmm... W zasadzie był on szary, zważając na kurz pokrywający jego maskę.
- Długo nim nie jeździłeś, prawda? - zaśmiałam się. Limuzyna, nie ma co! Ale Land Rover jest lepszy, zawsze kręciły mnie takie terenówki.
- Czekałem na ciebie - zerknął na mnie znacząco. Ekhm... Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam,biorąc pod uwagę to, że cały czas trzymał mnie na rękach. Och i drobny szczegół, dzieliło nas kilka centymetrów.
- Zawieziesz mnie do domu? - spytałam, próbując zmienić temat. Zauważył to i uśmiechnął się pod nosem.
- Nie sądzę, najpierw szpital - powiedział stawiając mnie na ziemi, a ja spojrzałam na niego z przerażeniem w oczach. Otworzył drzwi do samochodu.
- W takim razie nie wsiadam - zadecydowałam.
- Chcesz się przekonać? - nie poczekał na odpowiedź, która i tak byłaby przecząca. Pociągnął mnie i popchnął lekko na siedzenie. Jako, że trzymałam go cały czas kurczowo za koszulkę upadł na mnie. Hmm... Znów nasze twarze dzieliło dosłownie może trzy centymetry. Ta sytuacja powtarzała się zdecydowanie zbyt często.
- Dom - powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nie miał wyboru. Westchnął głośno i podniósł się na ziemię. Zamknął drzwi, obszedł auto i wsiadł do środka.
- Dobrze, ale jeśli coś ci się stanie, to nie będzie moja wina - oznajmił odpalając Rover'a.
- Tiaa - przytaknęłam cicho. - Hej, a gdzie jest ten wasz manager? - przypomniałam sobie. Miał przecież czekać na dworze.
- Hm, racja. Sprawdzę - wyciągnął telefon z kieszeni. Zauważyłam, że to był iPhone. Albo ma bogatych rodziców, albo ten jego zespół nie jest, tak mały, jak mówił. Ale w sumie, nic mi do tego.
Wybrał numer i co chwila powtarzał:
- Tak... Jasne, okej... Już jadę, niech chłopaki się nie martwią... Dobra, do zobaczenia - rozłączył się.
- I co? - spytałam.
- Paul już pojechał do studi... - chyba zorientował się, że powiedział o jedno słowo za dużo. Uśmiechnęłam się pod nosem.

___________________________________________________________________________
Jest, tym razem nie męczcie mnie, bo naprawdę dłuuuuuuuuuugi!
Ala, jesteś wielka! Dziękuję : *
Polecam, blog Ali KLIK <3 ŚWIETNY!
Do dreams come true: chyba musisz to dodać na swojej liście czytelniczej : ) btw, dziękuję <3
Do Ulci: masz wreszcie długi, babka <3

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Chapter six

To brzmiało, jak "Styles, wasz manager czeka na dworze".
Styles? Manager? O co tu do cholery chodzi!? Wyszłam na plac przed szkołą. Deszcz. Mogłam się tego spodziewać. Na zewnątrz nie było żywej duszy. Nie licząc Charlie'ego. Ale Charlie był duchem. Znaczy, nie zobaczyłam go nigdy, ale chodził ze mną w tamtym roku do klasy. Zginął potrącony przez samochód na tym właśnie placu. Zawsze kiedy przechodziłam chodnikiem w miejscu gdzie zmarł owiewał mnie dziwny chłód. Stąd te przypuszczenia u jego duchu.
Ktoś zawirował mi przed oczami. Upadłam. Ouuu! Mój tyłek! Zaraz, kto to był?
- Boże, Liz! Przepraszam... - Harry pochylał się nade mną. Ugh, czy ja nawet na chwilę nie mogę się od tego faceta oderwać?
- Prześladujesz mnie? - zapytałam, mierząc go groźnym wzrokiem. Chyba się przestraszył, bo mina mu zrzedła.
- Ja? Przecież to ty nazwałaś mnie skarbem - uśmiechnął się. Widać szybko się pozbierał po tym moim morderczym spojrzeniu. Nigdy mi się to nie udawało, zwłaszcza w piątki trzynastego. A co do tego, chyba pobiłam mój rekord pecha w tym dniu.
- Po pierwsze, mówiłam, że to była ironia. Po drugie, ciągle będziesz mi to wypominał?
- Hmm... Wydaje mi się, że - wskazał palcem na chodnik - moknie ci tyłek - zaśmiał się.
- Dżentelmen z ciebie - zaczęłam wstawać. Nawet nie wzięłam parasolki.
- Przepraszam... - zmieszał się. Wyciągnął ręce w moją stronę,
- Nie, dzięki - prychnęłam.
- Nie żartuj - złapał moją dłoń. Odwrócił ją i dopiero poczułam przeszywający ból w nadgarstku.
- Auu - syknęłam i szybko zabrałam rękę.
- Co ci się stało? - zapytał chłopak z troską w oczach.
- Dotknąłeś mnie, nie widać? - Okej, przyznaję. Może i byłam zbyt wredna, ale... Dobrze, nie ma żadnego"ale".
- Jedziesz ze mną - nakazał.
- Chyba śnisz.
- Tak? Dobra - wziął mnie na ręce i zaniósł do... Do limuzyny? Okeej... Próbowałam się wyrwać, ale z tym bólem w nadgarstku nie bardzo mogłam go prawą ręką bić. Chciałam to zrobić lewą, ale on chyba nic nie czuje. Waliłam pięścią w jego plecy i nic nie pomogło
.

_______________________________________________________________
krótkie i beznadziejne, przepraszam ;x

piątek, 1 czerwca 2012

Chapter five

- Ale wiesz, cytuję "Tylko się we mnie nie zakochaj" - zaśmiał się i podczas gdy ja brałam oddech, żeby zaprotestować odwrócił się w stronę telewizora, szybciej niż zdołalibyście wymówić słowo "nonsens".
Ja tak właśnie pomyślałam, kiedy usłyszałam co powiedział. Chociaż nie. Źle powiedziane. Kiedy do mnie dotarło co powiedział. A przez dłuższą chwilę wyglądałam raczej, jak naćpana, niż normalnie myślący, zdrowy człowiek. Co on sobie wyobraża!? Jakbym kiedykolwiek miała taki zamiar. Żebym chociaż przez chwilę pomyślała o czymś takim.
- Och, ależ ja mam chłopaka skarbie - powiedziałam, gdy udało mi się opanować to co działo się w mojej głowie.
- Doprawdy? - Harry spojrzał na mnie, odwróciwszy się równie szybko, jak wcześniej. Był zdziwiony. Naprawdę optymistyczne jest, że on uważa, iż to niewiarygodne. To, że mam chłopaka. Poważnie, to daje do myślenia.
- Tak. A co, sądzisz, że dziewczyna taka, jak ja nie może mieć ukochanego?
- Hm, po prostu zastanawiam się, dlaczego skoro jesteś zajęta, mówisz do mnie "skarbie"? - zapytał spokojnie. Czasem myślę, że faceci mają permanentnie uszkodzone mózgi.
- Czysta ironia - odpowiedziałam.
- Nie wierzę. - Och, to chyba twój problem, pomyślałam.
- Możesz po prostu włączyć ten film? I tak masz szczęście, że się do ciebie znów odzywam.
- Mogę - odkręcił się i zaczął majstrować przy DVD. - Ale i tak wiem, że rozmawiasz ze mną, bo nie wytrzymujesz beze mnie - zaśmiał się cicho. Nie usłyszałam tego, ale widziałam, że raz po raz wzrusza ramionami.
- Ja wiem, że jeśli powiesz jeszcze chociaż jedno słowo, to uprzedzam, wypadek na angielskim może się powtórzyć - zgasiłam go. Na samo wspomnienie o mojej pięści i bólu, który mu tym zadałam skrzywił się. Swoją drogą, nie wiedziałam nawet, że mam taką siłę. Ach tak, podobno adrenalina działa cuda. Do końca filmu nie odważył się już odezwać. Chyba. Nie wiem, zasnęłam.
Jak wielka była moja radość, kiedy budząc się, zauważyłam, iż całe szczęście nie spałam na nagim torsie Harry'ego. Nie zdziwiłabym się chyba, gdyby mnie naćpał. Dobrze, może przesadzam.
Zamiast tego, zobaczyłam coś dziwnego. Brunet siedział w fotelu, obok mnie i płakał. Poważnie, płakał. Kątem oka spostrzegłam, że film się kończy. Ach tak, czyli to zakończenie, kiedy Jamie umiera. To go wzruszyło. Szczerze mówiąc, ujęło mnie to. Jeszcze nie widziałam, żeby chłopak na tym płakał. No okej, być może dlatego, że Nowy jest pierwszym, z którym to oglądam. Nieważne.
Zauważył mnie i szybkimi, dyskretnymi ruchami próbował oczyścić twarz ze wszelkich oznak jego słabości. Bezskutecznie.
- Och daj spokój, nie zachowuj się, jak baba - zaśmiałam się. Nie dawałam po sobie poznać, że mnie to rusza. Miałam przynajmniej nadzieję, że tego nie widać.
- Koniec. Możecie wyjść - drzwi do pokoju otworzyły się i ujrzeliśmy w nich pana Westingsa.
Szybko zebrałam swoją oliwkowozieloną torbę, płaszcz oraz parasolkę i już znalazłam się przy moim wychowawcy, który na pożegnanie syknął jeszcze:
- Żeby mi to było ostatni raz Higgins. - Wiem, West potrafi być groźny, i tym razem też mnie przestraszył, choć po chwili lęk opuścił moje ciało. Dlaczego? Kiedy biegłam korytarzem szkolnym do wyjścia, zakładając w pośpiechu płaszcz od Vivienne Westwood, który nabyłam za jedyne 195 funtów, (po obniżce o 70%!) usłyszałam jeszcze głos nauczyciela. Zwracał się do Harry'ego dziwnym zdaniem...

_________________________________________________________
Macie długi ;p
hope you like it xx