Myślałam, myślałam, myślałam nad tym, co napisała Kate Styles pod epilogiem. A napisała, że mnóstwo rzeczy pozostawiłam nierozwiązanych, niedokończonych, niedopowiedzianych. Więc postanowiłam to zmienić :)
Myślałam, że będzie trudno, ale dziś siadłam i tadam - napisałam! Zajęło trochę czasu, ale mam nadzieję, że było warto. Wybaczcie błędy, bo już nie sprawdzałam. Mam nadzieję, że to Was usatysfakcjonuje :)
Zapraszam do lektury :)
Wasza Ż. <3
Zza drzwi dobiegały melodyjne dźwięki śmiechu dwójki
dzieci, ale to nie było wszystko. Słychać było również ciche szuranie, jakby
coś sunęło po szynach. Co oni, przepraszam, robią? Oglądają horrory przy
dzieciach? Jakaś „Piła” czy inne tego typu cholerstwa, których zawsze się
bałam, aż do dzisiaj, bo co? Niby na dwudziestosiedmioletnią kobietę nie
czyhają pod łóżkiem potwory? Otóż oświecę was. Czyhają. Dlatego zawsze zawijam
kołdrę pod nogi. Żeby nie mogły mnie za nie wyciągnąć. Ale rano moje stopy są
odkryte. I to jest niezbity dowód na to, że w nocy próbowały mnie dorwać.
Harry zapukał do mieszkania i po chwili słyszeliśmy
głośny tupot. Shelley. Bo przecież po co nasza sześcioletnia córka miałaby
zachowywać się cicho, kiedy piętro niżej mieszka para staruszków?
- Mamaaaa! Tataaa!
Ciekawe po kim ona umie się tak drzeć. Nie patrzcie na
mnie, w końcu to jej ojciec jest piosenkarzem.
- Cześć kochanie! – Harry porwał ją w ramiona, na co ona
odpowiedziała cichym chichotem. No dobrze, może i jest nieznośna, ale przy tym
słodka.
- Cała ty – dodał Harry, jakby czytając w moich myślach.
- Och, zgadzam się, skarbie. Słodka jest po mamusi, ale
nieznośna jak tatuś – uśmiechnęłam się i wyminęłam go w drzwiach zanim zdążył
coś powiedzieć.
- Mamoo, co to znaczy „nieznośna”? – zapytała Shelley.
Ups…
- Ekhm… Dowiesz się w swoim czasie… - odpowiedziałam po
namyśle, na co w odpowiedzi zyskałam śmiech Harry’ego. Serio? Nawet własny mąż
się ze mnie śmieje?
Weszłam do salonu… I przeraziłam się. I nie dlatego, że
siedział tam na rowerku dziwny facet w masce (nie siedział, całe szczęście). O
nie. Przeraziłam się dlatego, że na
kanapie spał Zayn przykryty… Leą? Taak, to była Lea.
Ale to jeszcze nie koniec. Po całym pokoju porozrzucane
były kawałki kartonu, a na samym środku siedział Niall i usiłował coś zawzięcie…
Hmm… skleić? Skręcić? Nie mam pojęcia, ale był tym tak zajęty, że nawet nie
zauważył naszego przybycia.
Och, a na dokładkę, czymś co wydawało taki dziwny dźwięk,
który usłyszeliśmy na początku był… Pociąg. A konkretnie zabawka, którą blondyn
widocznie próbował naprawić. Boże, nie ma nas tydzień i co tu się dzieje?
Wiedziałam, że to nie będzie dobry pomysł…
- Umm… Niall? -
Harry patrzył na przyjaciela z politowaniem. Prawdę mówiąc ja chyba miałam
podobny wyraz twarzy. No bo, dajcie spokój. Dwadzieścia osiem lat? Och, błagam!
- Niall – powtórzył mój mąż, tym razem głośniej.
- Ciszej Shelley, bo wujek śpi – odpowiedział Horan.
Spojrzałam na Harry’ego. Jego głos przypomina głos sześcioletniej dziewczynki?
Zaczęłam się głośno śmiać.
- Co do… - dopiero teraz Niall nas zauważył. Podskoczył
jak oparzony i zaczął gorączkowo zbierać wszystkie śmieci z podłogi mamrocząc
jakieś niezrozumiałe (przy czym na pewno niecenzuralne) słowa. Wyglądał
komicznie.
- Ej… - zaczepiłam go. – Ej! Słońce, stoimy tu już jakieś
dwie minuty. Uwierz, że ciężko byłoby nie zauważyć tego bajzlu, więc twoje
sprzątanie w niczym nie pomoże.
Niall spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i po chwili
zastanowienia powiedział:
- No tak… To może… hmm… napijecie się czegoś?
- Wreszcie gadasz do rzeczy – zaśmiał się Harry i po
chwili przywitali się tymi tajemnymi gestami, które są znane tylko im…
- Jak wam się podoba kolejka? – zapytał z
podekscytowaniem Niall.
- Masz na myśli to co stoi w salonie i co próbujesz nieudolnie
naprawić? – roześmiał się Harry.
- Nie, mam na myśli cudowny prezent dla mojego cudownego,
przyszłego chrześniaka Max’a – odparł z dumą blondyn. Och, czyli Liam i
Danielle zdecydowali się już na imię! W zasadzie to rychło w czas, skoro ich synek
ma już dwa miesiące i cały ten czas był nazywany „marchewką”. Nie pytajcie
dlaczego. Ugh, cudowny wujek Tommo…
- Jest świetna, mały będzie zachwycony! – usiłowałam powstrzymać
uśmiech wpełzający na moje usta. – Za ponad pół roku, na pewno.
Horan pokazał mi język (odwdzięczyłam się) i chwycił w
milczeniu za czajnik.
- W ogóle dlaczego Lea jest tutaj, a nie w domu z Perrie?
– zwróciłam się do mulata oblizując łyżeczkę po kawie. Cokolwiek można było
zarzucić Niall’owi, ale nie to, że nie umie jej parzyć. A uwierzcie, był w tym
mistrzem.
- Och, wiesz… Pers nazbierało się kilka rzeczy, które
musiała załatwić przed wyjazdem do Californii…– odpowiedział Zayn, z
wdzięcznością przyjmując napój od swojego chłopaka. - … więc przywiozła małą
tutaj, żeby mogła się w spokoju z nimi uporać.
- Czyli jednak? – Harry popatrzył na przyjaciela i widać
było, że mu współczuje. W końcu nie raz mówił mi o tym, że nie wyobraża sobie życia
beze mnie i Shell u boku. – Zdecydowała się na przeprowadzkę?
- Tak. Uznała, że to
najlepsze wyjście dla niej i Lei… Zresztą sami wiecie, że cały ich zespół ma
teraz więcej roboty w Stanach niż tu… - mulat miał zmęczony wzrok. Dla niego to na pewno nie było najbardziej
korzystne rozwiązanie.
- Poradzisz sobie, stary –
mój mąż próbował dodać mu otuchy, lecz sam najwyraźniej wiedział, że to nie
będzie takie łatwe.
- Obaj sobie poradzicie –
uśmiechnęłam się do siedzących przede mną chłopaków. Proszę… Byli
najcudowniejszą parą jaką znałam! Okej, może jedyną taką parą, ale zawsze. – Kochacie się, czego może brakować?
- Mojej córki, Liz. Mojej
córki… - Zayn miał w oczach ból, którego nie dało się opisać.
- Ej, kochanie… Damy radę
– Niall przytulił się do niego i delikatnie pocałował w policzek, co odrobinę
złagodziło smutek jego chłopaka.
- Tak… Co innego mamy
robić? – Zay lekko uniósł kąciki ust. – Perrie powiedziała, że będą mógł
zabierać Leę do siebie tak często, jak tylko pozwoli jej na to szkoła.
- Widzisz? Nie jest tak
źle – Harry uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.
Po godzinie oglądania
dość dziwnego przedstawienia w wykonaniu Lei i Shelley brzuchy bolały nas od
śmiechu. No bo, poważnie. Niecodziennie widzi się swoją córkę przebraną w strój
lemura (serio…) śpiewającą o tym, że bardzo chce jej się siusiu (radosna
twórczość Horana).
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi
i wpadł przez nie Louis (tak, znowu on…), Payne i jego piękna żona. Kolejne pół
godziny spędziliśmy na witaniu się, ściskaniu i opowieściach o naszych
wakacjach w Hiszpanii.
- A gdzie posialiście Max’a?
– zapytałam Danielle, gdy już się uspokoiliśmy (względnie).
- Już wiesz… –
rozpromieniła się. – Został u rodziców Liam’a, na pewno cała nasza głośna grupa
nie byłaby dla niego zdrowa – zaśmiała się, ale ja zamilkłam, bo przypomniała
mi o czymś ważnym. Chyba wypadałoby
powiadomić wreszcie Harry’ego…
- Skarbie – zwróciłam się
do niego. – Umm… Zapomniałam ci powiedzieć, ale moi rodzice do nas dziś przyjeżdżają…
- Uuuu, stary! –
zagwizdał Louis. – Czyli nie wyskoczymy dzisiaj na mecz, jak przykro… - dodał,
jak zwykle zadowolony ze swojej beztroski. Bo tak, Tommo jako jedyny z nas nie
miał dzieci. Ale może to i lepiej, boję się pomyśleć jak nazwałby swoje. A z pewnością byłoby to imię gorsze niż „marchewka”…
Harry lekko skrzywiony, (bo
widocznie bardzo się napalił na to wyjście) podszedł do mnie i powiedział:
- Eliz, możemy pogadać? –
spojrzał na mnie nie z prośbą, a… z rozkazem? Normalnie bym się na niego za to
obraziła, ale, że nie wiedziałam, jak może zareagować na nowości, które miałam
mu przekazać, wolałam się nie odzywać i wyszłam z nim do sypialni chłopców.
Harry usiadł na łóżku spoglądając
na mnie pytającym wzrokiem.
- Co się dzieje? Przecież
to my mieliśmy do niech przyjechać i to za miesiąc.
Wyglądał na zniecierpliwionego.
Och, cudownie.
- Nic, p-pewnie po prostu
się stęsknili – wyjąkałam przytłoczona jego spojrzeniem.
- Nie żartuj, Liz –
odparł zmęczonym tonem. – Naprawdę nie mam zamiaru się teraz kłócić. Powiesz
mi, czy nie?
Boże, od kiedy to stałeś
się taki wymagający, Styles?
- Oni też nie wiedzą po co tu lecą – wymamrotałam.
- Oni też nie wiedzą po co tu lecą – wymamrotałam.
- To znaczy? – naciskał.
Jednak usłyszał? – Powiedz mi co się do cholery dzieje!?
- Będziesz miał drugie
dziecko, to się dzieje! – wykrzyknęłam i opadłam na łóżko obok niego starając
się unikać kontaktu wzrokowego. Powiedziałam to! Hurra. Ciekawe, czemu nie
czuję żadnej ulgi…
- C-co? – przez dłuższą
chwilę to było najambitniejsze, co Harry potrafił wymówić. – Jesteś pewna?
- Mam ci pokazać wyniki
badań!? – wystrzeliłam. Ugh… Spokojnie, nie denerwuj się…
- Zrobiłaś już nawet
badania i nic mi nie powiedziałaś? – zapytał niedowierzając.
Wreszcie odważyłam się na
niego spojrzeć, lecz zanim zdążyłam wydać jakikolwiek dźwięk, on wyprzedził
mnie kolejnym pytaniem:
- Co z cukrzycą?
Wiedziałam. Wiedziałam,
że o to zapyta. Jak mogłam być taka naiwna i łudzić się, że nie poruszy tego
tematu? Zresztą jak zwykle, kiedy rozpoczynała się jakakolwiek rozmowa o
kolejnym dziecku…
- Jak to co? Chyba żyję,
prawda? – zakpiłam.
- Tak. W wyniku cudu, Lizzie.
Przy porodzie o mało nie zginęłaś – Harry klęknął przede mną i mówił dalej. –
Nie przeżyję tego po raz drugi, rozumiesz? Ty możesz tego nie przeżyć. Przecież
wystarcza nam Shelley, na Boga! – wzniósł oczy do nieba i bezradnie opuścił
ręce.
- Co zatem proponujesz? –
zapytałam ze sztuczną słodyczą w głosie.
- Nie wiem, Liz… Naprawdę
nie wiem… Ale stało się, prawda? – wydał z siebie coś jakby zduszony śmiech. –
Możesz mi obiecać, że nie… - zatrzymał się na chwilę zanim dokończył. - … że
nie umrzesz?
- Przecież wiesz… -
wyszeptałam.
- Wiem… - odpowiedział
mocno tuląc mnie do swojego torsu.
*7 miesięcy później*
- Mocniej, pani Styles!
Jeszcze trochę i panią stąd wypuścimy! – głos lekarza doprowadzał mnie do
szału. To chyba ja rodzę, nie on, więc mógłby się łaskawie zamkn… Auuuaaa!!!
- Kochanie, dasz radę,
już prawie koniec – Harry mocno ściskał moją dłoń i bał się chyba bardziej niż
ja. Kocham go, ale w tej chwili nienawidzę.
- Zamknij się, bo w tej sali
jest za dużo ostrych metalowych przedmiotów – odpysknęłam, na co on zaczął się
śmiać. Powaga. Śmiać się. Niby ja jestem śmieszna?
- Elisabeth, jeszcze raz
i dam ci spokój, weź się w garść, dziewczyno – krzyknęła do mnie dr. Hyde.
Serio? Jeden raz? Boże, ostatni raz!
Starałam się. Naprawdę
mocno się starałam. I w końcu to usłyszałam. Ten upragniony dźwięk, który przez
najbliższe miesiące będzie spędzał mi sen z powiek. Płacz dziecka. Naszego
dziecka.
- Pięknego macie synka –powiedziała
lekarka. Och, synek… To… to dobrze…
Harry, który przed
momentem gdzieś zniknął, teraz znów się pojawił z szerokim uśmiechem na ustach
i małym zawiniątkiem na rękach. Po chwili ujrzałam tę piękną buzię, która teraz
krzyczała, ale nie miałam siły nawet wziąć mojego syna na ręce.
- Jak chcesz go nazwać? –
zapytałam słabo.
- Na razie może być nawet
marchewka – zaśmiał się mój mąż. – Teraz liczy się to, że tu jesteście.
Spojrzałam na nich z
miłością.
Nagle przez wielkie drzwi
wbiegła nasza córka cały czas krzycząc:
- Już jest!? Już jest?
Mamusiu, mam już brata!
Uśmiechnęłam się lekko i
powiedziałam:
- Tak, kochanie. A ja mam najcudowniejszą rodzinę na świecie…