Strony

niedziela, 24 listopada 2013

Chapter thirty-one - surprise!

Witam kochani! :)
Myślałam, myślałam, myślałam nad tym, co napisała Kate Styles pod epilogiem. A napisała, że mnóstwo rzeczy pozostawiłam nierozwiązanych, niedokończonych, niedopowiedzianych. Więc postanowiłam to zmienić :)
Myślałam, że będzie trudno, ale dziś siadłam i tadam - napisałam! Zajęło trochę czasu, ale mam nadzieję, że było warto. Wybaczcie błędy, bo już nie sprawdzałam. Mam nadzieję, że to Was usatysfakcjonuje :)
Zapraszam do lektury :)
Wasza Ż. <3

Zza drzwi dobiegały melodyjne dźwięki śmiechu dwójki dzieci, ale to nie było wszystko. Słychać było również ciche szuranie, jakby coś sunęło po szynach. Co oni, przepraszam, robią? Oglądają horrory przy dzieciach? Jakaś „Piła” czy inne tego typu cholerstwa, których zawsze się bałam, aż do dzisiaj, bo co? Niby na dwudziestosiedmioletnią kobietę nie czyhają pod łóżkiem potwory? Otóż oświecę was. Czyhają. Dlatego zawsze zawijam kołdrę pod nogi. Żeby nie mogły mnie za nie wyciągnąć. Ale rano moje stopy są odkryte. I to jest niezbity dowód na to, że w nocy próbowały mnie dorwać.
Harry zapukał do mieszkania i po chwili słyszeliśmy głośny tupot. Shelley. Bo przecież po co nasza sześcioletnia córka miałaby zachowywać się cicho, kiedy piętro niżej mieszka para staruszków?
- Mamaaaa! Tataaa!
Ciekawe po kim ona umie się tak drzeć. Nie patrzcie na mnie, w końcu to jej ojciec jest piosenkarzem.
- Cześć kochanie! – Harry porwał ją w ramiona, na co ona odpowiedziała cichym chichotem. No dobrze, może i jest nieznośna, ale przy tym słodka.
- Cała ty – dodał Harry, jakby czytając w moich myślach.
- Och, zgadzam się, skarbie. Słodka jest po mamusi, ale nieznośna jak tatuś – uśmiechnęłam się i wyminęłam go w drzwiach zanim zdążył coś powiedzieć.
- Mamoo, co to znaczy „nieznośna”? – zapytała Shelley. Ups…
- Ekhm… Dowiesz się w swoim czasie… - odpowiedziałam po namyśle, na co w odpowiedzi zyskałam śmiech Harry’ego. Serio? Nawet własny mąż się ze mnie śmieje?
Weszłam do salonu… I przeraziłam się. I nie dlatego, że siedział tam na rowerku dziwny facet w masce (nie siedział, całe szczęście). O nie. Przeraziłam się dlatego, że  na kanapie spał Zayn przykryty… Leą? Taak, to była Lea.
Ale to jeszcze nie koniec. Po całym pokoju porozrzucane były kawałki kartonu, a na samym środku siedział Niall i usiłował coś zawzięcie… Hmm… skleić? Skręcić? Nie mam pojęcia, ale był tym tak zajęty, że nawet nie zauważył naszego przybycia.
Och, a na dokładkę, czymś co wydawało taki dziwny dźwięk, który usłyszeliśmy na początku był… Pociąg. A konkretnie zabawka, którą blondyn widocznie próbował naprawić. Boże, nie ma nas tydzień i co tu się dzieje? Wiedziałam, że to nie będzie dobry pomysł…
- Umm… Niall?  - Harry patrzył na przyjaciela z politowaniem. Prawdę mówiąc ja chyba miałam podobny wyraz twarzy. No bo, dajcie spokój. Dwadzieścia osiem lat? Och, błagam!
- Niall – powtórzył mój mąż, tym razem głośniej.
- Ciszej Shelley, bo wujek śpi – odpowiedział Horan. Spojrzałam na Harry’ego. Jego głos przypomina głos sześcioletniej dziewczynki? Zaczęłam się głośno śmiać.
- Co do… - dopiero teraz Niall nas zauważył. Podskoczył jak oparzony i zaczął gorączkowo zbierać wszystkie śmieci z podłogi mamrocząc jakieś niezrozumiałe (przy czym na pewno niecenzuralne) słowa. Wyglądał komicznie.
- Ej… - zaczepiłam go. – Ej! Słońce, stoimy tu już jakieś dwie minuty. Uwierz, że ciężko byłoby nie zauważyć tego bajzlu, więc twoje sprzątanie w niczym nie pomoże.
Niall spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i po chwili zastanowienia powiedział:
- No tak… To może… hmm… napijecie się czegoś?
- Wreszcie gadasz do rzeczy – zaśmiał się Harry i po chwili przywitali się tymi tajemnymi gestami, które są znane tylko im…

- Jak wam się podoba kolejka? – zapytał z podekscytowaniem Niall.
- Masz na myśli to co stoi w salonie i co próbujesz nieudolnie naprawić? – roześmiał się Harry.
- Nie, mam na myśli cudowny prezent dla mojego cudownego, przyszłego chrześniaka Max’a – odparł z dumą blondyn. Och, czyli Liam i Danielle zdecydowali się już na imię! W zasadzie to rychło w czas, skoro ich synek ma już dwa miesiące i cały ten czas był nazywany „marchewką”. Nie pytajcie dlaczego. Ugh, cudowny wujek Tommo…
- Jest świetna, mały będzie zachwycony! – usiłowałam powstrzymać uśmiech wpełzający na moje usta. – Za ponad pół roku, na pewno.
Horan pokazał mi język (odwdzięczyłam się) i chwycił w milczeniu za czajnik.
- W ogóle dlaczego Lea jest tutaj, a nie w domu z Perrie? – zwróciłam się do mulata oblizując łyżeczkę po kawie. Cokolwiek można było zarzucić Niall’owi, ale nie to, że nie umie jej parzyć. A uwierzcie, był w tym mistrzem.
- Och, wiesz… Pers nazbierało się kilka rzeczy, które musiała załatwić przed wyjazdem do Californii…– odpowiedział Zayn, z wdzięcznością przyjmując napój od swojego chłopaka. - … więc przywiozła małą tutaj, żeby mogła się w spokoju z nimi uporać.
- Czyli jednak? – Harry popatrzył na przyjaciela i widać było, że mu współczuje. W końcu nie raz mówił mi o tym, że nie wyobraża sobie życia beze mnie i Shell u boku. – Zdecydowała się na przeprowadzkę?
- Tak. Uznała, że to najlepsze wyjście dla niej i Lei… Zresztą sami wiecie, że cały ich zespół ma teraz więcej roboty w Stanach niż tu… - mulat miał zmęczony wzrok. Dla niego to na pewno nie było najbardziej korzystne rozwiązanie.
- Poradzisz sobie, stary – mój mąż próbował dodać mu otuchy, lecz sam najwyraźniej wiedział, że to nie będzie takie łatwe.
- Obaj sobie poradzicie – uśmiechnęłam się do siedzących przede mną chłopaków. Proszę… Byli najcudowniejszą parą jaką znałam! Okej, może jedyną taką parą, ale zawsze. – Kochacie się, czego może brakować?
- Mojej córki, Liz. Mojej córki… - Zayn miał w oczach ból, którego nie dało się opisać.
- Ej, kochanie… Damy radę – Niall przytulił się do niego i delikatnie pocałował w policzek, co odrobinę złagodziło smutek jego chłopaka.
- Tak… Co innego mamy robić? – Zay lekko uniósł kąciki ust. – Perrie powiedziała, że będą mógł zabierać Leę do siebie tak często, jak tylko pozwoli jej na to szkoła.
- Widzisz? Nie jest tak źle – Harry uśmiechnął się i objął mnie ramieniem.

Po godzinie oglądania dość dziwnego przedstawienia w wykonaniu Lei i Shelley brzuchy bolały nas od śmiechu. No bo, poważnie. Niecodziennie widzi się swoją córkę przebraną w strój lemura (serio…) śpiewającą o tym, że bardzo chce jej się siusiu (radosna twórczość Horana).
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi i wpadł przez nie Louis (tak, znowu on…), Payne i jego piękna żona. Kolejne pół godziny spędziliśmy na witaniu się, ściskaniu i opowieściach o naszych wakacjach w Hiszpanii.
- A gdzie posialiście Max’a? – zapytałam Danielle, gdy już się uspokoiliśmy (względnie).
- Już wiesz… – rozpromieniła się. – Został u rodziców Liam’a, na pewno cała nasza głośna grupa nie byłaby dla niego zdrowa – zaśmiała się, ale ja zamilkłam, bo przypomniała mi o czymś ważnym.  Chyba wypadałoby powiadomić wreszcie Harry’ego…
- Skarbie – zwróciłam się do niego. – Umm… Zapomniałam ci powiedzieć, ale moi rodzice do nas dziś przyjeżdżają…
- Uuuu, stary! – zagwizdał Louis. – Czyli nie wyskoczymy dzisiaj na mecz, jak przykro… - dodał, jak zwykle zadowolony ze swojej beztroski. Bo tak, Tommo jako jedyny z nas nie miał dzieci. Ale może to i lepiej, boję się pomyśleć jak nazwałby swoje.  A z pewnością byłoby to imię gorsze niż „marchewka”…
Harry lekko skrzywiony, (bo widocznie bardzo się napalił na to wyjście) podszedł do mnie i powiedział:
- Eliz, możemy pogadać? – spojrzał na mnie nie z prośbą, a… z rozkazem? Normalnie bym się na niego za to obraziła, ale, że nie wiedziałam, jak może zareagować na nowości, które miałam mu przekazać, wolałam się nie odzywać i wyszłam z nim do sypialni chłopców.
Harry usiadł na łóżku spoglądając na mnie pytającym wzrokiem.
- Co się dzieje? Przecież to my mieliśmy do niech przyjechać i to za miesiąc.
Wyglądał na zniecierpliwionego. Och, cudownie.
- Nic, p-pewnie po prostu się stęsknili – wyjąkałam przytłoczona jego spojrzeniem.
- Nie żartuj, Liz – odparł zmęczonym tonem. – Naprawdę nie mam zamiaru się teraz kłócić. Powiesz mi, czy nie?
Boże, od kiedy to stałeś się taki wymagający, Styles?
- Oni też nie wiedzą po co tu lecą – wymamrotałam.
- To znaczy? – naciskał. Jednak usłyszał? – Powiedz mi co się do cholery dzieje!?
- Będziesz miał drugie dziecko, to się dzieje! – wykrzyknęłam i opadłam na łóżko obok niego starając się unikać kontaktu wzrokowego. Powiedziałam to! Hurra. Ciekawe, czemu nie czuję żadnej ulgi…
- C-co? – przez dłuższą chwilę to było najambitniejsze, co Harry potrafił wymówić. – Jesteś pewna?
- Mam ci pokazać wyniki badań!? – wystrzeliłam. Ugh… Spokojnie, nie denerwuj się…
- Zrobiłaś już nawet badania i nic mi nie powiedziałaś? – zapytał niedowierzając.
Wreszcie odważyłam się na niego spojrzeć, lecz zanim zdążyłam wydać jakikolwiek dźwięk, on wyprzedził mnie kolejnym pytaniem:
- Co z cukrzycą?
Wiedziałam. Wiedziałam, że o to zapyta. Jak mogłam być taka naiwna i łudzić się, że nie poruszy tego tematu? Zresztą jak zwykle, kiedy rozpoczynała się jakakolwiek rozmowa o kolejnym dziecku…
- Jak to co? Chyba żyję, prawda? – zakpiłam.
- Tak. W wyniku cudu, Lizzie. Przy porodzie o mało nie zginęłaś – Harry klęknął przede mną i mówił dalej. – Nie przeżyję tego po raz drugi, rozumiesz? Ty możesz tego nie przeżyć. Przecież wystarcza nam Shelley, na Boga! – wzniósł oczy do nieba i bezradnie opuścił ręce.
- Co zatem proponujesz? – zapytałam ze sztuczną słodyczą w głosie.
- Nie wiem, Liz… Naprawdę nie wiem… Ale stało się, prawda? – wydał z siebie coś jakby zduszony śmiech. – Możesz mi obiecać, że nie… - zatrzymał się na chwilę zanim dokończył. - … że nie umrzesz?
- Przecież wiesz… - wyszeptałam.
- Wiem… - odpowiedział mocno tuląc mnie do swojego torsu.

*7 miesięcy później*
- Mocniej, pani Styles! Jeszcze trochę i panią stąd wypuścimy! – głos lekarza doprowadzał mnie do szału. To chyba ja rodzę, nie on, więc mógłby się łaskawie zamkn… Auuuaaa!!!
- Kochanie, dasz radę, już prawie koniec – Harry mocno ściskał moją dłoń i bał się chyba bardziej niż ja. Kocham go, ale w tej chwili nienawidzę.
- Zamknij się, bo w tej sali jest za dużo ostrych metalowych przedmiotów – odpysknęłam, na co on zaczął się śmiać. Powaga. Śmiać się. Niby ja jestem śmieszna?
- Elisabeth, jeszcze raz i dam ci spokój, weź się w garść, dziewczyno – krzyknęła do mnie dr. Hyde. Serio? Jeden raz? Boże, ostatni raz!
Starałam się. Naprawdę mocno się starałam. I w końcu to usłyszałam. Ten upragniony dźwięk, który przez najbliższe miesiące będzie spędzał mi sen z powiek. Płacz dziecka. Naszego dziecka.
- Pięknego macie synka –powiedziała lekarka. Och, synek… To… to dobrze…
Harry, który przed momentem gdzieś zniknął, teraz znów się pojawił z szerokim uśmiechem na ustach i małym zawiniątkiem na rękach. Po chwili ujrzałam tę piękną buzię, która teraz krzyczała, ale nie miałam siły nawet wziąć mojego syna na ręce.
- Jak chcesz go nazwać? – zapytałam słabo.
- Na razie może być nawet marchewka – zaśmiał się mój mąż. – Teraz liczy się to, że tu jesteście.
Spojrzałam na nich z miłością.
Nagle przez wielkie drzwi wbiegła nasza córka cały czas krzycząc:
- Już jest!? Już jest? Mamusiu, mam już brata!
Uśmiechnęłam się lekko i powiedziałam:

- Tak, kochanie.  A ja mam najcudowniejszą rodzinę na świecie…

5 komentarzy:

  1. Jezus, Maria i wszyscy święci... Piszę jakąś tandetną notatkę o Aztekach (Marcinek się wkurzy, bo się tego nie nauczę, hihi ^^), aż tu nagle wiadomość ''tadam'' czy jak to tam było... W każdym bądź razie wiedziałam, że to rozdział! Nawet wykręty miałaś inne! :P I z początku myślałam, że coś na She changed... Ale patrzę ''Make you...'' mi się otwiera, więc sobie myślę: ''coś gnojkowi odwala i nie wie co ma ze sobą zrobić'' (witamin się lepiej czubie ucz, bo ja nie będę za Ciebie odpowiadać!!!!). No i czytam, czytam... I po ostatnim zdaniu i po całym rozdziale, dostałam szczękościsku! No kurde! To jest REWELACYJNE! Lałam się z Louis'a (mua we własnej osobie ^^) ale sorry memory, ja bym nie nazwała dziecka marchewka! Co najwyżej pietruszka albo buraczek... O boshh... No i synek Liama i Dan - Maxio. :3 Łyse dziecko w rodzinie, bitch please, kto to widział... Oo A w ogóle muszę Ci pokazać, bo widziałam zdjecie Parrota w fioletowych okularkach takich podobnych do Twoich, że masakra! :D Mniejsza... Niall! Nadeszły zmiany... I Horanek zamiast żarełko, to będzie wpierdzielał plastik z kolejki... Ambitnie, ambitnie... Cukrzyca wszędzie, wszędzie cukrzyca. Harry skoro tak Ci przeszkadzała druga ciąża to trzeba było samemu urodzić, też mi problem! -.- Ja bym tak zrobiła. xd Ogólnie skoro u Kate podziałało - o chwała jej za to! - to ja też chce! Żan! pozostawiłaś wiele spraw niewyjaśnionych! I to masakrycznie dużą ilość! nie wyobrażam sobie, aby to tak zostało! No błagam, chcesz wyjść na kogoś kto.. no właśnie! Chcesz taka być?! Założę się, że nie! No więc ni pozostaje Ci nic innego jak napisać kolejny! ja tam na przykład bardzo chcę wiedzieć jak Tommo ochrzci syneczka ^^ Odmeldowuję się Dreamer aka najgorszy komentator ever! Lece do Azteków, bye.♥

    OdpowiedzUsuń
  2. <3
    dr. Hyde? Hyde? :p
    marchewka! :DD


    Karina ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział przewspaniały :D
    Właściwie to nie do końca wiem, co mam jeszcze powiedzieć ;p
    Naprawdę bardzo się cieszę, że pojawił się tu nowy rozdział ^^
    I tyle xd

    OdpowiedzUsuń
  4. http://harry-styles-moim-bogiem.blogspot.com/
    zapraszam do mnie dopiero zaczynam

    OdpowiedzUsuń
  5. HEJ! Nominowałam Cię do nagrody Liebster Award :) Więcej dowiesz się tutaj: http://directionerki4ever.blogspot.com/2014/01/liebster-award.html <-------- <3

    OdpowiedzUsuń